Rozdział 6

962 49 15
                                    

Znajdujemy się już poza miastem, całkiem szybko nam idzie, zanim się obejrzymy będziemy stali przed bramą Strefy. Ale w tym momencie musimy przejść jakieś 10 minut i znajdziemy się w miasteczku, w którym mieszkali moi dziadkowie. Z jednej strony cieszę się bardzo, ale z drugiej boję się, co tam znajdę?

-Ethan, gdy dojdziemy do miasteczka, możemy wpaść w jedno miejsce? - pytam i zerkam na niego, nie zauważam że zaczynam ściskać mocniej jego dłoń.

-Jasne, gdzie?

-Dom moich dziadków - on tylko kiwa głową na znak że rozumie i obejmuje mnie ramieniem.

-Jesteś pewna? - pyta, czuję że na mnie patrzy więc ja również na niego spoglądam.

-Jestem pewna, czuję że muszę tam iść, pożegnać się czy coś - szepcze i wtulam się w jego bok.

-Rozumiem - odpowiada tylko i idziemy przed siebie dość szybkim krokiem, nie chce marnować naszego czasu, ale muszę tam iść, nawet gdyby nie chciał poszłabym tam sama. Gdy dochodzimy do miasteczka widzimy właściwie ruinę. Samochody w większości poobijane, porysowane z wybitnymi szybami, nawet niektóre  leżą do góry nogami. Budynki również mają powybijane okna, jeden nawet po mojej prawej stronę jest zawalony.

Co się tutaj stało?

Ściska mnie aż w gardle gdy pomyślę sobie co moi dziadkowie musieli przeżyć. Jak bardzo musieli się bać o swoje życie.

W końcu zdejmuje z siebie wewnętrzną blokadę i idziemy przed siebie, teraz to Ethan idzie za mną, od momentu gdy wyszliśmy ze sklepu nie puścił mojej dłoni nawet na chwilę. Po około 15 minutach docieramy przed dom, stoi przed nim jak zawsze Fiat Marea, którego mój dziadek nie chciał wymienić na żaden inny samochód. Okna jak w innych domach są powybijane, w niektórych miejscach na ścianie widzę ślady krwi. Z lekkim zawahaniem wchodzę do środka, gdy już stoję w przedsionku nie wiem co powiedzieć, na zewnątrz dom wygląda okropnie, za to w środku wygląda tak jakby nic się nie stało. Miałam wrażenie że za chwilę babcia wyjdzie z kuchni i przytuli mnie mocno do siebie. Nie przychodzi.

To tylko głupie marzenie, moja babcia, dziadek, rodzice i Cody nie żyją, przeżyłam tylko ja.

-Wszystko w porządku? - czuję na swoim ramieniu dłoń Ethan'a, jego dotyk uspokaja. Odwracam głowę w jego stronę i słabo się uśmiecham.

-Tak, nie martw się.

-Wiesz że i tak będę - szepcze i gładzi moje plecy.

Od razu kieruje się w stronę salonu, nic się nie zmieniło od ostatniego czasu, dziadkowie mieli ścianę poświęconą na moje rysunki z dzieciństwa oraz Cody'ego.
Przejeżdżam palcami po ostatnim rysunku mojego braciszka, przedstawia jego jako strażaka.
Niestety nie uda mu się już spełnić jego marzenia.

-To ostatni rysunek zh
Cody'ego. Chciał zostać strażakiem. - uśmiecham się delikatnie gdy wspominam jak mój robaczek przebrany za strażaka biegał po ogrodzie i oblewał wodą wszystko co się dało.

-Miał talent - odpowiada uważnie oglądając rysunek, faktycznie miał talent, nie rysował bazgrołów. Gdy rysował, chciał żeby pies wyglądał jak pies, drzewo wyglądało jak drzewo, i żeby on wyglądał jak on.

Powstrzymuje się jak mogę od płaczu i nawet mi to wychodzi. Kieruje się powolnym krokiem do królestwa mojej babci czyli do kuchni. Podchodzę do jej różowego fartucha wiszącego na haczku kuchennym w którym zawsze gotowała obiady i piekła najpyszniejsze ciasta na świecie. Na stole znajdowała się gazeta którą mógł czytać tylko i wyłącznie mój dziadek.

-Wszystko wygląda tak, jakby nadal tu byli. Jakby mieli zaraz tutaj przyjść, wyściskać mnie. - wzdycham i odwracam się do Ethan'a który nie odstępuje mnie na krok. - Jakby nic się nie stało.

The Zombie World Where stories live. Discover now