Prolog

63 1 1
                                    

Frank Bryce nastawił wodę na herbatę. Tegoroczne lato było bardzo upalne. Ludzie często musieli gasić swoje pragnienia, które dawały o sobie znać przynajmniej siedem razy na dzień. Filiżanka herbaty w zupełności mu wystarczała. Co prawda, mógł pójść do sklepu kupić sobie jakiś zimny napój, ale w ciągu lata nigdy tego nie robił. Odkąd policja zatrzymała go w sprawie śmierci jego pracodawców, państwa Riddle'ów, ludzie przestali mu ufać. W wiosce roznosiły się dziwne pogłoski. Gdy policja wypuściła Franka, mieszkańcy Little Hangleton byli nadal przekonani o jego winie. Ale przecież on tego nie zrobił! Frank kochał swoich pracodawców! W życiu by ich nie tknął! Nigdy nie wtrącał się do spraw Riddle'ów, cały czas pielęgnował ich ogród.

Gdy czajnik zaczął gwizdać, Frank podszedł do niego i wyłączył go. Gdy zbliżył się do okna, zobaczył jakiś ruch, jednak szybko stwierdził, że to było zwykłe przywidzenie. Przecież o tej porze nikt by tu się nie kręcił. Nagle drzwi zaczęły skrzypieć. Frank podszedł do nich. W progu zobaczył zakapturzonego mężczyznę, który celował w niego czymś cienkim i drewnianym. Z końca przedmiotu wystrzelił czerwony promień i ugodził Franka w pierś. Mężczyzna upadł na ziemię i stracił przytomność.

Tajemniczy osobnik podszedł do starca i ponownie wycelował w niego różdżką. Mruknął: "Obliviate." i odwrócił się. W drzwiach stał drugi zakapturzony mężczyzna. Najwidoczniej znali się, bo podali sobie dłonie i udali się w stronę olbrzymiego domu.

- Zmodyfikowałeś temu mugolowi pamięć? - spytał mężczyzna o głębokim, grubym głosie.

- Jasne - prychnął człowiek, który oszołomił Franka. - Przecież robię to od ładnych paru lat. Mam nadzieję, że się nie spóźnimy. Czarny Pan nie lubi...

- Bez obaw - powiedział mężczyzna o grubym głosie. - Mamy jeszcze pięć minut.

Gdy zamaskowani osobnicy weszli do kuchni domu Riddle'ów, zdjęli kaptury i udali się na górę. Stanęli przed drzwiami salonu, jeden z nich zapukał w nie. Gdy usłyszeli ciche: "Wejść!", otworzyli drzwi i weszli do środka. Przy oknie stała dziesiątka zakapturzonych postaci, którzy natychmiast spojrzeli, kto przybył na spotkanie. Nowoprzybyli zignorowali ich, tylko spojrzeli na człowieka, który siedział w fotelu przy kominku. Jego rysy były dziwnie zniekształcone, twarz miał białą jak kreda, a białka oczu były przekrwione. Miał na sobie czarną pelerynę, a w jego oczach odbijał się ogień w kominku.

- Jugson... Macnair... - odparł blady mężczyzna lodowatym tonem. - Nie spóźniliście się...

Jugson i Macnair podeszli do Czarnego Pana i ucałowali rąbek jego szaty. Gdy powiedział, żeby odeszli, powstali i dołączyli do reszty swoich przyjaciół.

- Na początek chciałem was pochwalić - oznajmił Czarny Pan. - Wczorajszy atak na tę mugolską wioskę był bardzo imponujący. Pozabijaliście wszystkich mugoli, bez wyjątków. Należą wam się gratulacje. Świetnie się spisaliście, moi śmierciożercy.

Jego zwolennicy zaczęli mu się kłaniać.

- Jednakże... - ciągnął Czarny Pan. - Nie wszystkim należą się gratulacje... Nott! Lestrange!

Dwóch śmierciożerców wystąpiło z szeregu. Ich przywódca podszedł do nich. Stanął przed nimi i, obrzuciwszy ich lodowatym spojrzeniem, rzekł:

- To, czego się dopuściliście wczoraj, jest hańbą nie tylko dla mnie - Lorda Voldemorta - ale też dla reszty śmierciożerców. - Zbliżył się do czarnowłosego mężczyzny z zarostem. - Możesz mi wytłumaczyć, Nott, czemu darowałeś życie tamtej mugolce?

Nott spojrzał swojemu panu w oczy. Nogi miał jak z galarety.

- P-panie... Ona... była w ciąży...

Nadzieja pośród mrokuDonde viven las historias. Descúbrelo ahora