Rozdział 1

471 41 18
                                    

Stałam na dziedzińcu przed szkołą i patrzałam na budynek przede mną. To była już moja trzecia szkoła podczas tego roku szkolnego, którą zaczęłam, a ósma ogólnie w moim życiu. Nigdzie nie umiałam się zaaklimatyzować na dłużej, zawsze czułam się jak jakiś intruz, lub ktoś obcy. Nie miałam pojęcia jak zdam maturę, którą miałam za jakiś czas pisać. Miałam ogromne luki w mojej edukacji. Rodzicom zależało na moim dobru, a że pracują w domu przez internet, dla nich nie ma znaczenia gdzie mieszkamy, więc nie mieli nic przeciw bym ciągle zaczynała od nowa. o mi dawało nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Tak więc chodziłam do więcej ilości szkół niż przeciętny uczeń w całym swoim życiu, ale nigdzie choć przez chwilę nie czułam się jak w domu.

Dziś kolejny nowy początek, ale czy będzie lepszy od tych wcześniejszych? Czasem nawet we własnym domu czuje się jak ktoś obcy i nie miałam poczucia komfortu. Tak więc gdzie mam jakiekolwiek poczucie przynależności? Tam gdzie mogę oglądać księżyc w całym jego okazałości. To on zawsze daje mi poczucie spokoju i równowagi wewnętrznej. Wiem, dziwne.

Wracając do teraźniejszości, nowa szkoła mieściła się w małym miasteczku, tu też stał nasz dom. Szłam właśnie przez dziedziniec do drzwi fortowych. Czułam na sobie ciekawe spojrzenia innych uczniów. Tu się wszyscy znali, a ja byłam nowa. To dla mnie nie pierwszyzna. Przedstawianie się i przyzwyczajanie do nowych miejsc mam w małym paluszku. Szłam zatem dumnie korytarzem z wysoko uniesioną głową. Może wyglądałam na twardą i pewną siebie, ale to nie była cała prawda o mnie. Nigdy nie dopuszczałam do siebie nikogo dość blisko, nie potrafiłam ufać ludziom, wolałam kryć się w cieniu. Jestem raczej zamknięta w sobie i typem samotnika. Rodzice zawsze się śmiali, że potrafię być jednocześnie taka nieśmiała i jednocześnie rzucić się na kogoś z pazurami. Ale taka była prawda. Wolałabym by świat o mnie zapomniał, tak czasem ja o nim, ale jak ktoś zajdzie mi za skórę to rozpoczynam wojnę. Zero litości. Taka właśnie jestem.

Tak więc zajęłam jedną z wolnych ławek przy oknie. Zawsze jeśli się dało siadałam przy oknie, lubiłam widzieć co jest na zewnątrz i porwać się wyobrażeniom, że jestem gdzieś indziej, a nie w nudnej klasie. Powiedzmy sobie w prost, jestem marzycielką i dlatego między innymi ciężko mi się klimatyzuje, ludzie nie rozumieją mojej rozwiniętej wyobraźni i wiecznie jestem czymś rozczarowana, bo wyobrażałam to sobie inaczej.

Nauczycielka rozpoczęła wyjątkowo nudny wykład z historii, nawet się nie fatyguje by mnie przedstawić. Nie przejęłam się tym, przywykłam do ignorancji. Jestem odludkiem i dobrze mi z tym. Nie mam na co narzekać.

Wyjrzałam zatem przez okno. Był śliczny, słoneczny dzień. Dziś w nocy ma być pełnia, przez co bardzo się cieszyłam z tego powodu. Zawsze wtedy wychodzę na dwór, rozkładam się na trawie i na niego patrzę. Tak po prostu. Ma on w sobie jakąś taką magię i urok. Sąsiedzi zazwyczaj dziwią się co robię pół nocy na dworze i dziwnie na mnie patrzą. Zawsze wtedy moim jednym towarzyszem jest mój czarny jak smoła kot. Czasem mam wrażenie, że jest jednym stworzeniem które mnie rozumie. Rodzice mnie oczywiście wspierają i dbają, ale nie wiedzą czym kieruje się w życiu. Nie mogłam się doczekać dzisiejszej nocy, w nowym domku mieliśmy płaski dach i małą drabinę z boku, dzięki której mogłam się tam dostać. Wtedy będę mogła być jeszcze bliżej księżyca. Powiem wam prosto z mostu, jest on moim oczkiem w głowie, czymś co mnie od dawna ciekawi i przyciąga. Nie wstydzę się tego, choć też się tym nie chwalę, bo po co wychodzić na dziwadło bez potrzeby?

Tymczasem wracam do rzeczywistości na niesamowicie nudną lekcje historii.

Dziewczyna z księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz