Rozdział 27

44 10 2
                                    

Rano James obudził mnie jeszcze zanim wzeszło słonce. Musieliśmy ruszać jak najszybciej, bo do najbliższej bazy kosmicznej mieliśmy ponad dwie godziny jazdy. Niechętnie i przeklinając tak wczesną godzinę, wywlokłam się z łóżka i przebrałam z piżamy. James w tym czasie pozbierał już wszystkie rzeczy z pokoju, które mieliśmy ze sobą wziąć i czekał na mnie przy drzwiach. Podeszłam do niego jeszcze raz oglądając się na pokój za mną i nasze mniej wartościowe rzeczy, które tu zostawały. To prawdopodobnie ostatni raz kiedy widzę to miejsce. Chyba po części będę tęsknić za tym nigdy nie śpiącym miastem, tak samo jak tęsknie za naszym spokojnym domkiem na plaży na odludziu.

Biorąc głęboki wdech zebrałam się w sobie i skinieniem głowy dałam mu znać, że może iść. Sprawnie i szybko wymeldowaliśmy się w recepcji i opuściliśmy hostel. Śniadanie zjedliśmy po drodze. James zatrzymał się przy niewielkim sklepie zanim na dobre ruszyliśmy w drogę i tam zaopatrzyliśmy się w rogaliki i soki, po czym ruszyliśmy do stacji kosmicznej.

Droga wlokła mi się niemiłosiernie i byłam niespokojna. Widziałam, że mój towarzysz wcale nie czuł się lepiej, bo był nad wyraz skupiony na drodze, a jego palce na kierownicy były pobielane od mocnego nacisku. Kazałam sobie oddychać regularnie i nie dopuszczać do siebie myśli, że ci że stacji mogą nas odprawić z kwitkiem i nie dotrzemy nigdy do domu na księżycu.

W końcu po jakimś czasie, który z mojego punktu widzenia mógłby być i wiecznością, na wzgórzu przed nam zaczęła na horyzoncie się majaczyć baza kosmiczna. Serce podjechało mi do gardła, a ręce zaczęły mi się pocić z zdenerwowania.

- Wszystko będzie dobrze, uda nam się - powiedział chicho James kiedy zauważył jak bardzo się przejmuje.

Nie zdolna odpowiedzieć przez gule w gardle, skinęłam tylko głową pragnąc w to wierzyć. W niemrawej ciszy zajechaliśmy pod bramę stacji. Nie łudziliśmy się, że tak po prostu nas wpuszczą, ale gdzieś w głębi duszy na to liczyłam.

Nasze auto z cichym sukiem zatrzymało się przed wjazdem, a z głośnika obok bramy wydobył się głos:

- W jakiej sprawie?

Tuż powyżej była kamera, więc nie miałam wątpliwości, że jesteśmy obserwowani. Nie wiedziałam co odpowiedzieć osobie z głośnika. Tak po prostu wytłumaczyć, że chcemy się dostać na księżyc?

- Potrzebujemy transportu na księżyc - powiedział po chwili milczenia James.

Miałam nadziej, że te słowa wystarczą i że trafiliśmy na osobę, która zrozumie w czym rzecz.

- Nie zajmujemy się turystycznymi wycieczkami na inne planety dla zwariowanych tubylców. Odejdzie zanim wezwę ochronę - ton głosu był ostry, bo osoba po drugiej stronie zapewne myślała, ze sobie z niej kpimy.

- Ale pani nic nie rozumie... - zaczął spanikowany James, bo zaczęło iść nie po naszej myśli.

- To poważna instytucja i bez odpowiednich dokumentów nie wejdziecie. Mówię po raz ostatni byście z własnej woli stąd sobie poszli.

Spojrzałam z oczami pełnymi strachu na Jamesa. Nie wpuszczą nas, nie ma na to szans. Byliśmy głupcami myśląc, że tu wejdziemy. Mój towarzysz westchnął pokonany. Co moglibyśmy zrobić? Nic. To była odpowiedź. Nie uda nam się, żadna kłótnia z osobą z głośnika tego nie zmieni, bo ona nie rozumie w czym rzecz.

James położył z powrotem dłonie na kierownice i kiedy już mieliśmy odjechać bez żadnej nadziei, w głośniku pojawił się nowy głos:

- Odsuń się głąbie, oni są do mnie. Wjeżdżajcie śmiało! - zwrócił się do nas i masywna brama przed nami zaczęła się otwierać.

Spojrzałam na Jamesa nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie stało. Czyli jednak ktoś w tej bazie kosmicznej zrozumiał o co nam chodziło i że w tych słowach jest ukryte znaczenie. Mój towarzysz uśmiechnął się szeroko i dodając gazu z piskiem opon wjechaliśmy na teren stacji, zanim nowy głos w głośniku zmienił by zdanie.

Dziewczyna z księżycaWhere stories live. Discover now