Rozdział 39

48 10 0
                                    

Minęły trzy tygodnie. Dokładnie od tak dawna byłam w zamku moich rodziców i odgrywałam rolę księżniczki. Przez cały ten czas nie widziałam Jamesa ani razu i nie miałam o nim jakichkolwiek wieści.

Tęskniłam za nim strasznie i każdego dnia zanim położyłam się do łóżka, patrzałam w gwiazdy z myślą, że on gdzieś tam gdziekolwiek jest, patrzy na te same gwizdy co ja. Na początku mojego pobytu tutaj próbowałam przekonać rodziców, że James nie jest wrogiem, ale nie chcieli słuchać i delikatnie, choć jasno i konkretnie, mówili mi bym dała sobie spokój. Więc z czasem widząc, że to i tak nic nie zmienia, a tylko pogarsza sprawę, przestałam o nim mówić. Ale nigdy nie przestałam o nim myśleć. Przy rodzicach i innych udawałam, że wszystko jest w porządku, ale całe dnie kombinowałam jak mogłabym się z nim zobaczyć, albo chociaż skontaktować. Lecz byłam bezradna. Nie miałam pojęcia komu w zamku mogłabym zaufać, by pomógł mi dotrzeć do Jamesa. Byłam dokładnie w tym samym beznadziejnym położeniu, w jakim zdejmowałam się pierwszego dnia pobytu tutaj.

Ale na same życie w zamku, nie mogłam narzekać w żadnym stopniu. Byłam księżniczka, mogłam liczyć na najlepsze luksusy i przywileje. Dostałam chyba największą i najlepiej urządzoną komnatę w pałacu. Nigdy dotąd nie widziałam takich niesamowitych kolorów i tak wspaniałych mebli. Wszystko tutaj aż zapierało mi dech w piersiach, nie ważne ile czasu tu byłam i jak wiele razy widziałam tą samą rzecz, za każdym razem wprawiała mnie w takim sam zachwyt.

Pierwszego dnia po naszym powrocie, urządzono wielki bal z okazji mojego odnalezienia i sproszono tyle gości, ile w życiu na raz nie widziałam. Sala balowa pękała w szafach, od kolorowych sukni, ludzi, jedzenia i orkiestry, która grała muzykę na żywo. Radości i balowania nie było końca. A to wszystko na moją cześć. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć.

Na początku miałam problem by się w tym wszystkim odnaleźć, byłam przytłoczona, ale z czasem, zaczęły mi wchodzić w nawyk dworskie zwyczaje i czułam się w zamku coraz swobodniej, jakby rzeczywiście spędziła tu całe życie, choć wiele rzeczy wciąż było dla nie nowych i zaskakujących.

Ale nadal ponad wszystko brakował mi Jamesa.

Rodzice okazali się wspaniałymi ludźmi. Okazywali mi wiele troski i miłości. Cieszyłam się, że ich mam, choć cały czas pamiętałam o moich wcześniejszych opiekunach, którzy sprawili, że wyrosłam na taką, a nie inną osobę. Uważałam, że niewybaczalne było by o nich zapomnieć, skoro tyle dla mnie zrobili. Ale nie mogłam stale myśleć o nich, bo moje życie było teraz tutaj. Na księżycu, w pałacu, w otoczeniu nowych ludzi.

Wiele wieczorów spędziłam w towarzystwie rodziców, kiedy ci już skończyli wykonywać swoje królewskie obowiązki. I tak siedząc przy herbacie i ciastkach poznawaliśmy się i nadrabialiśmy stracony czas. Te wieczory mijały w bardzo przyjemnej atmosferze i wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że moje życie potoczyło się właśnie tak. Ale wojna pomiędzy królestwami trwała nadal. Nie mogłam nic zrobić w jej sprawię, więc kiedy rozmowa schodziła na jej temat, siedziałam cicho i starałam się nie udzielać.

Teraz siedziałam w swojej komnacie przed toaletką i czesałam sobie włosy. To mnie uspokajało, takie mechaniczne rozczesywanie pasm włosów, więc nigdy nie pozwałam robić tego służbie i tak wykonywała za mnie dużo za dużo obowiązków. Wtedy poczułam jak ogarniają mnie mdłości. Znowu. Skutki uboczne tego, że jestem z dala od ukochanego. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić psychicznie, przez moje ciało musiało odreagować fizycznie i wieczne zamartwianie się doprowadziło mnie do częstych wymiotów.

Poderwałam się na nogi i w ostatnim momencie dobiegłam do łazienki. Miałam tylko nadzieje, że nikt ze służby nie wiedział o moich dolegliwościach, bo od razu zgłosili by to królowej i królowi, a mi nie uśmiechało się tłumaczyć, co doprowadziło mnie do tego stanu. Nie zrozumieli by i nie wykazali współczucia. Kiedy w końcu doprowadziłam się do porządku i mdłości ustały, wróciłam do komnaty. Przechodząc obok lustra, zatrzymałam się na chwilę i zapatrzałam się na swoje oczy. To o nich wspominał James tuż po tym jak użyłam czarnej magii i przywróciłam go do życia. Zwrócił na nie uwagę, bo coś było nie tak. 

Moje oczy były całe czarne. Nie było w nich kolorowych tęczówek, ziały tylko mrokiem i ciemnością. Skutek użycia czarnej magii, jak doszłam do wniosku. Cena jaką musiałam zapłacić za uratowania Jamesa. Nikt nigdy o nich nie wypominał, wszyscy udawali, że moje oczy są normalne, ale nawet mnie samą chwilami one przerażały. Czerń, gładka i niezmącona czerń, a wraz z nią mrok i zło. Nie lubiłam na siebie patrzeć w lustrze, bo kiedy tego nie robiłam prawię zapominałam, że coś jest z nimi nie tak. Ale wiedziałam, że nawet jeśli całą moją dusze opętały demony czarnej magii, ponownie wskrzesiła bym Jamesa, więc powinnam się cieszyć, że skończyło się tylko na zmianie barwy oczów.

Lecz kiedy tak przyglądałam się nadal sobie w lustrze, moją uwag zwróciło jeszcze coś. Zjechałam spojrzeniem na swój brzuch. Przytyło mi się. Od tego wiecznego zajadania się pysznościami jakie serwują tutaj w pałacu zgrubiałam. Przyjrzałam się wypukleniu na brzuchu. Było jakieś takie idealnie zaokrąglone. I te wieczne mdłości. Sunęłam ręce na brzuch. Czyżby...

Zakryłam usta dłonią.

Nie, to niemożliwe. To na pewno nie to. Niemożliwe przecież, żebym...

Wtedy przed oczami stanął mi obraz domku na plaży i ta noc kiedy oboje z Jamesem postanowiliśmy się oddać swojemu pożądaniu. Przestaliśmy przestrzegać jakichkolwiek granic. Doskonale pamiętam jego pocałunki, gwiazdy nam nami, dotyk jego palców na moim ciele... Jak daleko się wtedy posunęliśmy? Chyba właśnie miałam na to odpowiedź.

Oddychałam szybko i nieregularnie. Ogarnęła mnie panika i musiałam się czegoś przytrzymać by nie upaść. Nie. To nie mogła być prawda. Spojrzałam ponownie na swój brzuch. A jednak, to się działo naprawę i wszystko wskazywało, że tak właśnie jest.

O wszyscy najświętsi bogowie. Byłam w ciąży.

Dziewczyna z księżycaWhere stories live. Discover now