Rozdział 44

43 7 0
                                    

Wróciłam z powrotem na bankiet i uśmiechnęłam się promiennie do rodziców. Niczego nie podejrzewali. I dobrze. Tak jak myślałam, kiedy im powiedziałam, że chciała bym wygłosić przemówienie przed poddanymi, przyjęli to z wielkim optymizmem i uważali, że to doskonała okazja, bym wykazała się w roli księżniczki. Ta część planu poszła jak po maśle. Teraz znaczenie trudniejsze zadanie przede mną.

Kiedy mój ojciec skończył swoje przemówienie do podanych, stojąc na scenie, zaprosił mnie bym to ja zabrała głos. Idąc w kierunku podwyższenia, czułam na sobie spojrzenia wszystkich i krew szumiała mi w uszach. Stresowałam się ogromnie i bałam się, że nerwy mnie zjedzą. Z sercem bijącym w gardle, stanęłam na scenie z mikrofonem w ręce i spojrzałam na tłum zebrany na sali. „Dasz radę” powtarzałam się i zmusiłam się by się uśmiechnąć. Nigdy nie wygłaszałam nic przy tak wielkiej publiczności. Bałam się, że nogi się pode mną ugną, ale stałam dzielnie wyprostowana, próbując przezwycięży lek.

- Witam wszystkich tutaj zebranych! – zaczęłam i mimo, że nadałam głosowi wesoły ton, to zadrżał mi on nieznacznie. Czemu to musi być takie stresujące? - Jestem księżniczką z królestwa Czerwonego Smoka i jeszcze do niedawna byłam uznana za zaginioną, lecz szczęśliwym trafem wróciłam w końcu do domu. Ale to na pewno wiecie – z każdym kolejny słowem ucisk w gadule pomału mijał i czułam się coraz pewniej. - Ale jest coś czego nie wiecie... – powiedziałam.

Na te słowa rozległy się na sali szepty, a na twarzach mich rodziców pojawiła się dezorientacja i lekki niepokój. Wzięłam głęboki wdech i konturowałam. Raz kozi śmierć.

- A tym czego nie wiecie jest to, że... - w tym momencie James też wszedł na scenę i stanął za mną. Byłam mu wdzięczna za to mentalne wsparcie, z nim przy boku będzie mi łatwiej – ...że ja, księżniczka królestwa Czerwonego Smoka jestem w ciąży... z księciem władców Niebieskiego Hipogryfa.

Kiedy to powiedziałam na ułamek sekundy na sali zapanowała całkowita cisza jak makiem zasiał. Wszystkich dosłownie zmroziło na ta wiadomość i nikt nie śmiał się poruszyć. A potem zaczął się chaos. Ludzie zaczęli mówić jeden przez drugiego. Jedni byli osłupiali, inni przejęci, a nieliczni oburzeni.

- Dziecko obu dziedziców tronu? Niemożliwe...

- I jak to teraz będzie?

- Przecież władcy nigdy się na to nie zgodzą!

- Ona jest w ciąży! Przecież to wspaniała nowina!

Niektóry zemdleli na te szokujące wieści, lub musieli się czegoś przytrzymać by nie upaść. Powstał rozgarniasz i wzburzenie spowodowane tym niespodziewanym zaskoczeniem. Poddani nie wiedzieli co zrobić z tą informacją, bo jak miewam, nigdy wcześniej nic takie się nie wydarzyło. Teraz kiedy już było wiadomo, że noszę w sobie dziecko, dało się zauważyć, że mój brzuch jest zaokrąglony i trochę duży.

Wtedy spojrzałam na swoich rodziców. Matka była blada jak papier. Służące czym prędzej do niej podbiegły, by się nią zająć i jak miewam gdyby nie one, matka już dawno by zemdlała lub zeszła na zawał. Za to ojciec wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć i zmieść z powierzchni ziemi wszytko to co znajdowało się w odległości wielu kilometrów. Furia aż z niego kipiała i miałam wrażę że tylko resztami samo kontroli powstrzymuje się by wszystkiego nie zdemolować. W ręce, w napadzie złości, zaciskał widelec, który nad naciskiem jego nadludzkiej siły, totalnie się zdeformował i wygiął pod dziennym kątem.

A więc to było magiczna umiejętność mojego ojca, jako członka rodziny królewskiej. Nadprzyrodzona siła. Ciekawa informacja, szkoda tylko, że dowiedziałam się tego w takich okolicznościach.

Nie chciałam doprowadzić rodziców do takiego stanu i było mi za to wstyd, ale wiedziałam, że nie miałam innego wyjścia. Więc odwróciłam od nich wzrok, by ich nie widzieć. Spojrzałam za to na rodziców Jamesa, by zobaczyć jak oni to przyjęli. Matka mojego ukochanego wyglądała podobnie jak mój tata, z tą różnicą, że ona miałam więcej opanowania i starała się maskować swoją złość. Ale bez powodzenia. Jego ojciec za to patrzała na nas tępo jakby po prostu nie dowierzał w to co usłyszał i liczył, że to tylko jakiś nieśmieszny żart.

No cóż, niestety to nie dowcip.

- Chciałabym powiedzieć coś jeszcze... - powiedziałam do mikrofonu chcąc uspokoić zszokowany i zdezorientowany tłum. Podani w końcu się w miarę uspokoili, lecz nie do końca, co mnie nie dziwi po takich informacjach i spojrzeli na mnie. - Razem z moim ukochanym jesteśmy wielce rad, że dane nam będzie mieć potomka. Oboje już teraz darzymy go wielką miłością i pragniemy zapewnić mu dobre i godnie życie, ale by tak się stało... - przerwałam, by nadać moim słowa większego znaczenia - ...nasz związek musi zostać zaakceptowany, a dziecko pobłogosławione przez wkładców królestw. Tylko wtedy będziemy mogli założyć szczęśliwą rodzinę, księżycowe zasady dają nam do tego prawo.

- Ale jak ty to sobie niby wyobrażasz moje dziecko?! - mój ojciec w końcu nie wytrzymał i podniósł się gwałtownie z swojego krzesła, jak tylko wypowiedziałam ostatnie słowa.

- Raz się zgodzę z drugim królestwem – matka Jamesa też podniosła się z miejsca z kamienną twarzą. - Przecież to niedorzeczne. Niby jak macie razem wychowywać to dziecko? Pochodzicie z dwóch różnych królestw, rodzin i domów. To się nie uda.

- No właśnie. Oczekujecie, że wyczarujmy wam gruszki na wierzbie? - odezwał się znów mój tata. - Jak w ogóle do tego doszło?! Powinniście się nienawidzić, a nie w sobie zakochiwać! Jesteśmy wrogami!

- To też słuszna uwaga – królowa Niebieskiego Królestwa patrzała na nas z pogardą. - To niedorzeczność z waszej strony. Jak widać przebywanie na Ziemi zachwiało wasze poczucie odpowiedzialności. Spójrzcie wprawdzie w oczy, nasze rody są skłócone, nie dacie rady razem wychowywać tego dziecka. No bo ma spędzać tydzień tu tydzień tam? Niedoczekanie.

- Co racja, to racja – odezwał się ojciec Jamesa, wspierając swoja żoną. Moja matka natomiast nadal walczyła by nie zemdleć.

- Jest rozwiązanie tego problemu – powiedziałam spokojnie, a serce biło mi chyba gdzieś w okolicy gardła.

Przyszła pora powiedzieć to do czego zmierzało to wszystko. James położył swoją dłoń na mim ramieniu, udzielając mi tym wsparcia duchowego. Pozwolił mi to wszystko powiedzieć, ale dał mi też znak, że jest obok i w każdej chwili może przejąć ode mnie pałeczkę. Wzięłam zatem po raz kolejny głęboki oddech.

- Jest sposób byśmy mogli wychować to dziecko razem, tak jak mówi prawo. By tak się stało, ta wojna musi się skończyć.

Dziewczyna z księżycaWhere stories live. Discover now