Rozdział 2

26 4 0
                                    


Spojrzała na swoje dłonie, w których znajdował się pęk kluczyków i uśmiechnęła, Cross nigdy, przenigdy nie pozwoliła dosiąść jej stalowego rumaka żadnemu Zaklętemu, a jej, kruchej i pozornie zbędnej istocie ofiarowała je bez mrugnięcia okiem. Ruszyła pędem w stronę podziemnych garaży, gdzie bez trudu odszukała motor, wyróżniał się na tle setek pojazdów. Nikt jej nie zatrzymywał, nikt też nie zadawał zbędnych pytań, mieli inne sprawy na głowie, co jedynie utwierdzało ją w powadze sytuacji. Lilienne przesłała jej na gprs dokładny namiar zniszczonego bunkra, w którym wydarzyło się tak wiele zła. Odpaliła rozkosznie mruczący silnik, obierając kurs, w głowie myśli przebiegały wyjątkowo niespokojnie, mimo że czuła pewność, że postępuje słusznie. Wraz z każdym mijanym kilometrem drzewa stawały się coraz gęstsze, porastały pobocze, jakby starając się bronić dostępu  do środka lasu, w którym znajdowały się uwiezione istoty rozpaczliwie łaknące ratunku. Zniewolone traciły nadzieję z każdą minutą, a teraz pozostały zgliszcza fortecy, która miała pozostać ukryta i nie do sforsowania. Zjechała na pobocze, ostrożnie wymijając drzewa, aby przypadkiem nie nadwyrężyć maszyny, musiała przecież wrócić do Twierdzy, a także za nic na świecie nie chciała sprawić żadnej przykrości Lilienne, nie tylko dlatego, że gdyby tak uczyniła, czekałyby ją spore bęcki i problemy. Szanowała ją i była wdzięczna za to, że ofiarowała jej swoją akceptację, chociaż większość Zaklętych w Cieniu miała z tym problemy.

Żwir zagruchotał, kiedy zeskoczyła z siedzenia, rozglądając się i nasłuchując, aby się upewnić, czy jest na tym pustkowiu sama. Nie była wprawna w walce, musiała się bardzo wiele nauczyć,  z każdym dniem, który spędzała pośród nich, zyskiwała coraz większą pewność, że tego chce. Westchnęła, cicho poruszając się w stronę ogromnego wyłomu na porośniętym przez mech i siatki maskujące wejściu do podziemnych laboratoriów. Niepewnie przyłożyła dłoń do ściany, zbierając siły, aby wykonać kolejny krok, nie mogła teraz zawrócić, jedynie dlatego, że czuła coś takiego jak strach. Przymknęła oczy i ruszyła, w dalszym ciągu w niektórych sekcjach pomieszczeń działał prąd, nie wszystkie kable były pourywane, a te, które syczały i niebezpiecznie dygotały na betonowych posadzkach, ostrożnie wymijała. Powietrze było zatęchłe, jakby nikt nie zadał sobie trudu, aby przewietrzyć, czy uruchomić klimatyzację. Chociaż znajdowała się tutaj po raz pierwszy, wszystko wydawało jej się przeraźliwie znajome, symbole, dumne logo twórców tych obozów pełnych przelanej krwi. Walające się szkło z roztrzaskanych probówek, nałożyła na twarz cienki szal, chociaż zbyt późno pomyślała o różnych zmieszanych z sobą specyfikach zalewających posadzkę, ich opary mogły narobić jeszcze więcej szkody niż wtedy, kiedy podawano je dożylnie. Wzdrygnęła się, nasłuchując częściowo zwalniającego wentylatora, który ledwo rzęził, jakby napięcie nie wystarczało, aby zapewnić mu optymalną pracę. Przełknęła ślinę, ruszając w głąb laboratorium, było znacznie większe niż to, w którym ja przetrzymywano. Czuła się jak mała myszka, którą wrzucono do labiryntu, na którego końcu czekała pułapka zamiast nagrody. Kira zdawała sobie sprawę z tego, że szabrownicy, co jakiś czas odwiedzali to miejsce, poszukując czegoś wartościowego, jednak na niewiele się to zdawało. Technologia, którą stworzyła ta organizacja, znacznie przewyższała to, z czym na co dzień, mieli styczność normalni, szarzy obywatele. Potknęła się o mały owalny przedmiot z trudem, łapiąc równowagę, przytrzymując się srebrzystego stołu, gwałtownie przełknęła ślinę, wyprostowując się, kiedy dostrzegła ślady po ogromnych pazurach, które z łatwością rozharatały blat na wylot. Co oni tutaj trzymali? Odsunęła się gwałtownie, zapominając, że ośrodek jest, a przynajmniej teoretycznie był opustoszały. Schyliła się po przedmiot, który o mały włos nie sprawił, że wyrżnęła, albo – co gorsza – prawie wybiła zęby, postanawiając mu wybaczyć, kiedy się okazało, że to latarka. Zaklęła pod nosem, karcąc się, że nie pomyślała o tym, że powinna się w nią zaopatrzyć. Całe szczęście trzymany przez nią sprzęt jeszcze działał, chociaż ewidentnie brakowało mu styku, ledowe światło migało, ale musiało to wystarczyć. Zastanowiła się chwilę, przypominając strzępy wspomnień, które mogły jej się przydać w oględzinach tego miejsca. Była  w nim, znała zasady działania, poczuła na sobie ogrom desperacji i bezwzględności w drodze do sukcesu i genetycznej przemiany. Człowiek był głupi, tak strasznie krótkowzroczny, że to bez wątpienia go gubi. Schwytany Upadły Anioł był „klejnotem" tej chorej kolekcji, musiał więc być przetrzymywany na niższych poziomach budynku. Jedyny odgłos, jaki jej towarzyszył oprócz kroków to przyśpieszony oddech i walące zbyt pośpiesznie serce, adrenalina szumiała. Była naiwna, jeśli myślała, że sobie z tym wszystkim poradziła. Minęło zbyt mało czasu, aby zapomniała, czy przebolała, chociaż fragment zadanych krzywd. Kolana się jej zatrzęsły, jakby chciały odmówić posłuszeństwa, ukazując, jaka jest słaba.

 „Przeliczyłaś siły nad zamiary, dziewczynko". Mocniej zacisnęła pięści, wbijając w nie paznokcie, chwila bólu wyrwała ją z odrętwienia i narastającej paniki. Oddychała ciężko, schodząc coraz to niżej. Kroczyła pośród ścian umazanych krwią, korytarze pełne były śladów szczątek zabranych stąd istot, które nie miały tyle szczęścia, co ona. W przedsionku unosił się przeraźliwy fetor, który nie był w stanie zatrzymać nałożony szal, ani też nic innego. Uwagę kobiety przykuł symbol, z którego schodziła farba, jakby był to jeden z elementów zatarcia śladów w przypadku, kiedy poszło coś nie tak. Zapatrzyła się na niego, usiłując przypomnieć, gdzie go widziała, przyłożyła palec, wodząc po zakrzywionych liniach, póki jeszcze widniały. Usłyszała szczęk zamka, a wtedy za nią otworzyły się zamaskowane kamieniem drzwi, wtedy to poczuła, ogromną falę wibracji, która powaliła ja na posadzkę. Kira złapała się za głowę w obawie przed atakiem, ten odgłos początkowo był bardzo nieprzyjemny, z czasem, kiedy nade wszystko próbowała wygłuszyć swoje rozchwiane emocje, stawał się bardziej klarowny. Krzyk, jakby ściany go zapamiętały pozwalając wyżłobić się w każdej cegle i zaprawie, która je ze sobą spajała. Niepewnie uniosła głowę, zsuwając dłonie z uszu, próbując sprawdzić, czy będzie w stanie go znieść. Wiedziała, że coś znalazła, chłodny powiew wiatru i stukot wydobywający się z pomieszczenia sprawił, że podniosła się pośpiesznie, wpadając do środka. Było ciemno i duszno, jednak to, co zobaczyła wiszącego na ścianie, w wielkiej gablocie sprawiło, że czuła, jak żółć zbiera jej się w przełyku. Smoliście czarne anielskie skrzydła trzepotały, wyczuwając jej obecność. Były rozłożyste i potężne, musiały być ciężkie, nie miała innego wyboru, sięgnęła do nadajnika, naciskając przycisk. Czekała. Podeszła bliżej do „trofeum" kładąc na nim dłoń, łatwiejsza część zadania została wykonana, nie była pewna, czy będzie potrafiła je scalić z Aniołem, ani czy ten jej uwierzy, że będzie miała szczere i co ważniejsze, dobre intencje. Po tym, co przeszedł, co oni wszyscy przechodzili, w ostatnich miesiącach było to wątpliwe. Z drugiej strony one chciały zostać znalezione, nawoływały ją z tak daleka, oczekiwały, że przyjdzie i je odnajdzie. 

To uczucie, które nią napędzało, aby zrobiła tak szalone rzeczy, jak samotna wyprawa
do niesprawdzonego w pełni laboratorium, co zdecydowanie nie było w jej stylu.

–Jestem tu – szepnęła nieco ochryple, gładząc szkło – jestem – gablota zadrżała, a znajdujące się w jej wnętrzu skrzydła chciały ją opuścić.

Podświadomie czuła, że usłyszała ich wołanie, nie rozumiała jednak swojej wrażliwości na ten dźwięk i podatności, zwłaszcza że nie pamiętała, żeby kiedykolwiek miała okazję spotkać na swojej drodze Anioła. Luki w pamięci po raz kolejny ja rozdrażniły, usłyszała za sobą szybkie kobiece kroki, kierujące się w jej stronę. Stukot obcasów był pośpieszny i pewny, znała je doskonale, to właśnie ona przyszła do niej, kiedy się obudziła po uwolnieniu z piekła, w którym tkwiła. 

Zaklęta w  świetleحيث تعيش القصص. اكتشف الآن