Rozdział XVI

323 11 0
                                    


Z niecierpliwością czekałam na godzinę siedemnastą. Domyślałam się, co mogę usłyszeć i próbowałam to sobie ułożyć w głowie. Zachowanie Jeremiego... już dla mnie nie jest zagadką. Ale musiałam się tego upewnić. I dowiem się tego już zaraz...

- Lacey, co z tobą? Chodzisz ciągle w kółko. - odezwał się Ron. Rzeczywiście, robiłam to i dopiero kiedy mi o tym powiedział to się zatrzymałam.

- Muszę coś przemyśleć. - odpowiedziałam i usiadłam na fotel, z którego znowu wstałam bo nie mogłam usiedzieć.

- Nie mów mi, że znowu chodzi o Malfoya!

- Co? Nie... to w ogóle inna sprawa...

- Czemu cię nie było na meczu? - spytał Harry. Mecz! Kompletnie o nim zapomniałam! Przez cały czas myślałam o Jeremim i to na tyle, że mecz mi uciekł z głowy, cholera! Muszę się natychmiast dowiedzieć kto wygrał!

- Zostałam zamknięta w jakimś pieprzonym składziku.

- Co? Przez kogo? - spytała przerażona Hermiona. - Malfoy, to jego sprawka?

- Nie, to był Jeremy. - wszyscy troje zaniemówili. Nie spodziewali się tego. Ja wtedy też nie. - Malfoy mi pomógł. Znalazł mnie razem ze Snapem.

- To dobrze, że to zrobił... - zaczął Harry – Ale nie mogę uwierzyć, że to Jeremy cię zamknął. Dlaczego?

- Powiem wam, kiedy będę tego pewna. Na razie nie chcę tego wyjawiać, bo uznacie go za wariata. A sprawa ma się zupełnie inaczej...

- No... dobrze – dodała Hermiona. - Co do meczu, udało nam się wygrać. Chociaż momentami było ciężko...

- To wspaniale! - krzyknęłam uradowana. Tak, bardzo się cieszę, że Gryffindor wygrał. Ale jeśli mam być szczera, to wiedziałam, że tak będzie.


W końcu nadszedł czas, żeby udać się do skrzydła szpitalnego. Popędziłam ile sił w nogach. Byłam lekko zdenerwowana. Trochę żałowałam, że tak potraktowałam Jeremiego, mogłam się wcześniej czegoś domyśleć, no ale było, minęło. Podeszłam do drzwi i widziałam kilku nauczycieli, w tym profesor McGonagall i Flitwicka, przy łóżku chłopaka. On sam chyba spał. Chyba.

- O, panna Bennet. Dobrze, że pani się już zjawiła. - powiedział do mnie Flitwick, na co ja tylko skinęłam głową. Głupio mi było na nich patrzeć po całym tym zdarzeniu.

- Usiadłam na krześle obok łóżka Jeremiego i spojrzałam w jego stronę. Miał opatrunek na nosie. Co się dziwić, przywaliłam mu dosyć mocno...

- Panno Bennet, profesor Snape powiedział mi, że na czas meczu została pani zamknięta w składziku na miotły przez pana Allysa. Rozumiem, że to prawda? - zaczęła McGonagall.

- Tak jest.

- Dlaczego?

- Nie jestem do końca pewna... mówił coś o tym, że gra jest dla mnie niebezpieczna, że nie pozwoli żebym oberwała tłuczkiem... coś takiego. Ale... w jego oczach było szaleństwo. Nie wyglądał jak Jeremy którego znam.

- Widzi pani... pan Allys ma pewien problem. - zaczął Flitwick – Zapewne wie pani, że chodził on do Durmstrangu. Po pewnej sytuacji został wysłany do Świętego Munga i tym samym wyrzucony ze szkoły.

- Słyszałam, że ktoś potraktował jakąś dziewczynę zaklęciem zapomnienia. To był on, prawda?

- Tak... Choć nie do końca. Otóż pan Allys ma kilka osobowości. Po pobycie w szpitalu przyjęliśmy go do siebie, bo żadna choroba nie wyklucza w uczęszczaniu do Hogwartu. Na początku sprawował się bardzo dobrze. Ale któregoś dnia stwierdził, że chce sobie sam poradzić ze swoim problemem, bez żadnych eliksirów. Nalegaliśmy, aby tego nie robił, lecz był bardzo uparty. W końcu po kilkumiesięcznej obserwacji daliśmy mu szansę.

- Jak widać, nie dał sobie rady... - odpowiedziałam smutno. Tak jak myślałam. Biedny Jeremy. Żałuję, że tak się zachowałam. Jest mi tak strasznie przykro.

- Niestety.

- Przepraszam... nie wiedziałam... dopiero potem zaczęłam coś podejrzewać... jest mi głupio... Ale... czy teraz Jeremy znowu będzie obserwowany?

- Oczywiście. Pani Pomfrey już przygotowuje dla niego specjalny eliksir. - dodała McGonagall. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko. Całe szczęście.

Postanowiłam zostać trochę z Jeremym. Muszę go przeprosić. Mam nadzieję, że mi to wybaczy. Jeśli zechce, to pozwolę mu na oddanie mi. Przyglądałam mu się i przypominałam sobie te dobre chwile. Kiedy razem uczyliśmy się czarować, kiedy puszczał mi oczko... był wtedy taki dobry. Uroczy. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej... Postarałabym się mu pomóc. To świetny chłopak. Nie chcę go stracić.

Po kilku minutach usłyszałam kroki zmierzające w moją stronę i ujrzałam swoją przyjaciółkę. Z zatroskaną miną podeszła do mnie.

- Płaczesz? Co się stało? - spytała mnie.

- Nie płaczę, to tylko kilka łez. Cho, jestem taka głupia...

- Nie mów tak...

- Ale to prawda. Pobiłam Jeremiego. A on na to nie zasługiwał...

- Przecież zamknął cię w komórce...

- Tak, ale to nie był prawdziwy on. Jeremy ma kilka wcieleń. Jeden to najwidoczniej przerażająco zakochany chłopiec, drugi to wredna szuja... być może jest ich więcej...

- To straszne. Jak on się teraz czuje? - zapytała mnie. Była bardzo zmartwiona.

- Nie mam pojęcia. Chyba dobrze... muszę go przeprosić... ale wątpię, że mi wybaczy...

- Spokojnie Lacey. Na pewno wie, że nie zrobiłaś tego celowo. To mądry chłopak.

- Ale wciąż się boję... - powiedziałam i zauważyłam, że Jeremy zaczyna się wybudzać. Powoli otwierał oczy i szybko mrugał. W końcu się wybudził. Spojrzał na mnie, potem na Cho i znowu na mnie. Przyglądał mi się dłuższą chwilę.

- Za co to było? - spytał. Posłałam mu lekki uśmiech.

- Wybacz. Wkurzyłam się bo zamknąłeś mnie w składziku na miotły przed meczem. Nie wiedziałam wtedy, że...

- Że jesteś chory. - dokończyła za mnie Cho, rumieniąc się.

- Na prawdę zrobiłem coś takiego? Rany, Lacey, bardzo cię przepraszam. Czasami nad tym nie panuję.

- Wiem Jeremy. Już wszystko rozumiem. Mam tylko nadzieję, że teraz zaczniesz coś z tym robić. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

- Z pewnością. Wiesz... dziękuję. Za to, że nie odrzuciłaś mnie przez to co ze mną jest. To naprawdę miłe.

- To nie jest żaden powód żeby zrywać znajomość z kimś tak fajnym jak ty.

Na te słowa Jeremy bardzo się ucieszył. To prawda. Nigdy w życiu nie zrezygnowałabym z przyjaciela tylko dlatego, że jest chory. To żadna wymówka.

Rough | D.M.Where stories live. Discover now