▪︎ 1 - 𝑺𝒌𝒍𝒆𝒑𝒊𝒌 𝒏𝒂 𝒓𝒐𝒈𝒖

310 16 29
                                    

(Hejka, dla waszej wiadomości będę poprawiać rozdziały, więc nie zdziwcie się jak coś się pozmienia w fabule XD Miłego czytania - Lumi)


Przemykałam się ciasnymi uliczkami ubrana w ciemny płaszcz siegający mi do kostek. Kaptur był na tyle duży żebym mogła ukryć twarz. Kiedy znalazłam się pod drzwiami małego sklepiku na rogu odetchnełam z ulgą. Weszłam do środka, za ladą siedział miły staruszek, pan Henry Tergiver. Był dla mnie trochę jak wujek. Zawsze ciepły i skory do pomocy. Tak jak zawsze obdarzył mnie szczerym uśmiechem.

- Witaj Kaitly, co mogę dla ciebie zrobić?

- To co zawsze - odwzajemniłam uśmiech i oparłam się o ladę.

- Zaraz wracam - Henry zniknął na zapleczu. W sklepiku zawsze można było wyczuć zapach różnorakiej herbaty, od czarnej po mieszankę owoców. Wszystkie produkty były zawsze idealnie rozłożone na półkach, widok cieszący każdego perfekcjonistę. Przez okienka wpadały promienie słońca padające na suszone zioła. Henry był dobrym człowiekiem czasami pozwalał by ludzie uciekający przed creepypastami mogli schować się w środku sklepu. Pomagał potrzebującym, jednym słowem złoty człowiek na owe czasy

- Proszę - staruszek postawił na ladzie papierową torbę pełną jedzenia. - Oh, mam jeszcze coś dla ciebie. - wyjął spod lady prostokątne zawiniątko, wiedziałam bardzo dobrze co to jest - tabliczka mlecznej czekolady.

- Henry, naprawdę nie musiałeś, poza tym muszę ci jeszcze zapłacić - sięgnełam ręką do kieszeni

- To nie będzie potrzebne. - uśmiechnął się i pokręcił głową

- Ale..

- Żadnych ale, oszczędzisz trochę i kiedyś ci się przyda, na razie nie mam kryzysu finansowego - zaśmiał się.

- Skoro tak mówisz - wzięłam torbę do ręki ale czekoladę włożyłam pod płaszcz. - W takim razie nie będę ci się sprzeciwiać. Do zobaczenia - powiedziałam wychodząc ze sklepiku. Na odchodne Henry pomachał mi na pożegnanie. Wróciłam tą samą drogą którą przyszłam. Wchodząc do mojego domu zamknęłam za sobą drzwi i poszłam na górę. Wchodząc do swojego pokoju postawiłam zakupy na biurku po czym położyłam się na łóżku i zaczęłam pałaszować czekoladę. Chwilę spokoju przerwał mi harmider dziejący się na dworze. Ostrożnie wyjrzałam przez okno zabite deskami:

- Zostaw mnie, ty potworze! - jakaś kobieta szarpała się z dwu i pół metrowym klownem.

Laughing Jack - morderca z wyobraźnią, to on pomógł tak "fikuśnie" rozszarpać moich rodziców. Jedyne co mogłam teraz zrobić to patrzeć jak klown powoli wbija pazury w klatkę piersiową kobiety i wyrywa jej serce. Zatkałam rękami uszy by nie słyszeć jej przeraźliwego wrzasku. Czasami zdarzało się że creepypasty pojawiały się w mieście i losowo zabijały ale na szczęście, czy nie szczęście, to zdarzało się częściej niż tak zwane "łapanki". Zawsze było 4 morderców i jeśli się ich zauważyło razem, to był pierwszy znak że trzeba uciekać. Osoby które nie zdążyły zostawały siłą zaciągnięte do ośrodka i słuch o nich zaginął. Krążą plotki że creepypasty czasami kogoś wypuszczają ale wyzwoleńcy nie mogę wrócić do miasta tylko iść w przeciwną stronę. Nie wiem czy jest to prawda ale ta informacja daje jakiś skrawek nadziei, że jest jakaś szansa przeżyć to piekło.

>Pov. Narrator<

Candy Pop kręcił się na krześle obrotowym od jakiś 5 minut. Jack wyszedł jakiś czas temu, to też błazen nie miał nic dobrego do roboty.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - wysoka kobieta o bladej skórze i ciemno czerwonych oczach po raz wtóry powtarzała mu o swoich przemyśleniach ale ten kompletnie jej nie słuchał.

- Yen, proszę cię. Przymknij się - szatynka w odpowiedzi tylko coś burknęła pod nosem. Candy oparł rękę na biurku i włożył sobie lizaka do ust. Zabiłby tą kobietę już dawno ale była przydatna. Stanowiła łączniczkę między nimi a tymi śmiertelnikami. Dzięki temu dowiadywał się o różnych ciekawych rzeczach nie musząc się osobiście fatygować. Kiedyś się jej pozbędzie, to na pewno.

- Nie wydaje ci się że jest im tam nudno, brakuje im rozrywki. - spojrzał się na Yenefer która stała obrażona wlepiając wzrok w ścianę. - Może czas ich odwiedzić? Dzięki nam nie będą mieli problemów z przeludnieniem. - zaśmiał się cicho. - Co sądzisz?

- Mówiłam ci to samo ale mnie nie słuchałeś - prychnęła.

- Zatem tak też zrobimy, ale to za jakiś czas. Na razie mamy jeszcze sporą widownię do zabawienia.- zamyślił się - Może o to chodzi, wybiją siebie nawzajem! Genialne! - Błazen klasnął w ręce i podszedł do okna. - Już niedługo moi kochani, już niedługo.

Ludzie się go bali i to mu się podobało. Na wyższym stanowisku byli tylko Slenderman, jego bracia i Zalgo. Co do Slendera - zaszył się gdzieś w lasach i nie wiadomo co się z nim dzieje tak samo z jego rodzeństwem i jego proxy. Ostatnim razem słyszał tylko o Offendermanie. Zalgo nie mieszał się w sprawy ziemskie. Jego królestwo było paręnaście metrów niżej jeśli można tak nazwać piekło. W obecnej sytuacji jedynym potężnym demonem był on sam i nikt nie śmiał temu zaprzeczyć, no może jego przyjaciele. Według panującej tu hierarchii niżej od niego był Jason, Jack i Puppeteer chociaż on zazwyczaj stawiał ich równych sobie, później była cała reszta czyli np. Jeff, Ben, Smiley i tak dalej. Ośrodek był duży, podzielony na strefy. Jedna należała do niego i jego przyjaciół a druga strefa do reszty creepypast. Na cały budynek były nałożone zaklęcia które nie pozwalały ludziom dostrzec budowli. Choćby nie wiadomo jak próbowali nie znaleźli by ich. Kompletnie bezbronni ludzie byli na ich łasce, i według niego wszystko było tak jak być powinno. Pionki w jego grze które doprowadzą go do zwycięstwa. Z tą myślą Candy wybuchnął szaleńczym śmiechem. Już niedługo wdrąży swój nowy plan w życie

Wild Road ♧ Candy PopWhere stories live. Discover now