1.

1K 42 9
                                    

16.02.1940 r.

Siedziałam w kinie, oglądając uważnie po raz drugi ten sam film, czekałam na mój ulubiony moment, a zaraz obok pojawił się głupio uśmiechnięty Janek. Wiedziałam, że coś kombinuje, jednak zignorowałam to.

Po chwili czułam unoszący się dym i wstających spanikowanych ludzi, udających się do wyjścia. Oczy zaczęły mnie piec, wywołując łzy.

- Chodź - piegus złapał mnie za rękę zadowolony.

- No chyba sobie żartujesz - wyrwałam mu się i pobiegłam za tłumem, a on zaraz za mną.

- Monia... - mówił łagodnie i potulnie jak baranek.

- Musiałeś akurat teraz? - westchnęłam idąc pośpiesznie przed siebie, wycierając przy okazji mokre oczy i policzki.

Zaraz było słychać niemieckie krzyki.

- Błagam cię, chodź - złapał moją dłoń i zaczął biec.

Niewiele mi pozostało, więc podążyłam za nim, a niemiecki patrol ruszył naszymi śladami.

- Uwielbiasz się pakować w kłopoty - pokręciłam głową z politowaniem.

- A żebyś wiedziała! - zaśmiał się jakby niezbyt wzruszony tym, że zaraz możemy zginąć.

Po kilku minutach zgubił ich, a moje płuca nie nadążały z nabraniem powietrza.

- No, kondycji to ty nie masz - śmiał się pod nosem.

- Oj, nie denerwuj mnie nawet - uśmiechnęłam się i klepnęłam go w bark, wciąż nieco się dławiąc powietrzem.

- No, w końcu uśmiech - wyszczerzył się i zbliżył do mnie w wiadomym celu.

- Nie tak prędko, hamuj się, Janeczku. Szybko ci tego nie wybaczę - stuknęłam go palcem w klatkę piersiową, a on jęknął udając, że go to boli.

- Zabiorę cię do kina i kupię bukiet pięknych róż, pasuje? - splótł ręce za plecami uśmiechając się ochoczo.

- Kino wystarczy - również się uśmiechnęłam, doceniając jego starania.

- A buziaka dostanę? - ucieszył się jak dziecko.

- Nie.

- Ale jak to? - i banan mu zniknął z buzi. - No przecież...

- Pierw dotrzymaj słowa - przerwałam mu, choć wiedziałam, że jak coś powie, to nie ma opcji, by się z tego wycofał, jego honor i godność mu na to nie pozwalały.

Nie umiałam się tak nad nim pastwić, więc cmoknęłam szybko jego policzek, a on od razu się uśmiechnął i przez resztę dnia chodził dumny jak paw.

***

- Janek, te wasze działania w kinach nic nie dają - spojrzałam na niego, kiedy dochodziliśmy do mojej kamienicy. - Ludzie i tak chodzą, a wy tylko ich denerwujecie, zresztą nie tylko ich. Niemcy zaczynają polować na takich jak ty.

- Spokojna głowa - roześmiał się. - Mnie się nie da dopaść, a chłopcy wiedzą, że mają uważać. Poza tym, zawsze to chociaż można podziałać szkopom na nerwy.

- Zbyt pewny siebie jesteś - stwierdziłam. - Proszę cię, uważaj na siebie - spojrzałam w ziemię i słyszałam tylko wydobyty cichy gwizd, co świadczyło o jego uśmiechu.

- Jeśli prosisz, postaram się jak mogę, ale nic nie obiecuję, bo mógłbym skłamać - wyszczerzył się.

Wiedziałam, że ich działania miały na celu zaprzestanie chodzenia do kina przez ludzi, gdyż wszystkie pieniądze były przekazywane na armię niemiecką. 'Wawerczykom' się to nie podobało i na wszelkie sposoby próbowali temu zapobiec, głównie gazem łzawiącym, który rozprowadzali w salach oraz poprzez wypisywanie różnych haseł, na przykład: "Tylko świnie siedzą w kinie".

Dużo roboty w to wszystko wkładał Bytnar. To on najczęściej malował świnki i dopisywał do tego różne zdania. Nie ma co się oszukiwać, ale rysować to on potrafił, jak mało kto!

- To może wejdziesz na chwilę? - zaproponowałam stojąc już przed bramą.

- Chętnie, ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia - puścił mi oczko, skradł szybkiego buziaka i uciekł. - Do zobaczenia, kózko! - rzucił na odchodne chichrając się pod nosem.

- Do zobaczenia, Rudzielcu! - pokręciłam głową i weszłam do kamienicy.

Kiedy przeszłam próg mieszkania zobaczyłam tylko moje dwie siostry, Lilkę i Zosię.

- Serwus - rzuciłam. - Gdzie reszta? - rozejrzałam się dookoła, jakby w magiczny sposób mieli się gdzieś poukrywać.

Zdjęłam buty i przeszłam do salonu.

- Tata w pracy, mama po zakupy, a Tytus poszedł w czymś pomóc chłopakom - poinformowała najmłodsza, nawet na mnie nie patrząc, bo zbyt skupiła się na pisaniu.

- Ależ ty masz czerwone policzki - zachichotała Lilka. - To przez Janka, co?

- Co za bzdury opowiadasz - oburzyłam się. - Jest strasznie zimno na dworze. Pomogę mamie z kolacją jak wróci - zmieniłam temat. - Dziękuję, że posprzątałaś - uśmiechnęłam się.

- Nie ma sprawy. A... - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i weszła do środka moja zbawicielka, mama.

- Już jestem, dziewczynki - uśmiechnęła się, idąc z siatką zakupów, zaraz kładąc ją na blacie i powoli rozpakowując. - Udało mi się zdobyć biały chleb, przecież ten co jest na kartki, to nawet nie idzie go zjeść. Więcej tam trocin i tego wszystkiego niż czegoś, co da się normalnie przełknąć.

- Może idź odpocząć? Ja zrobię kolację - podeszłam do rodzicielki.

- A co mam odpoczywać? Kości mnie jeszcze nie łamią, daj spokój dziecko, mam się dobrze, taka stara jeszcze nie jestem - zaśmiała się. - Ale z pomocy mogę skorzystać. A właśnie - odezwała się po chwili i spojrzała na mnie. - Spotkałam Janka po drodze, ależ on wyrósł - na te słowa uśmiechnęłam się sama do siebie. - Kiedy znów go do nas przyprowadzisz? To taki kochany chłopiec.

Słyszałam cichy chichot moich sióstr za sobą i tylko westchnęłam, w duszy jednak ciesząc się, że Bytnar nie mógł dzisiaj przyjść. Ostatnim razem, jak tu był, wyszedł z kiteczkami na głowie, bo Zosia zachwycała się jego bujną czupryną i za wszelką cenę chciała mu zrobić jakąś fryzurę, a on nie chcąc niszczyć jej pracy, szedł tak z nimi przez całe miasto. Wyglądał przezabawnie, choć prawdę mówiąc na swój sposób także całkiem uroczo. Przez same myśli, zarumieniłam się, a cichy śmiech mamy wyrwał mnie z zamyśleń.

- Kiedy tylko będzie miał czas - mruknęłam pod nosem zawstydzona.

Namiastka Nieznanego ~ kamienie na szaniecWhere stories live. Discover now