15.08.1941 r.
Jaś
Z początku kłótnie i pewne nieporozumienia z Monią były na porządku dziennym. Wtedy moim kompanem do rozmów i rozterek miłosnych był zawsze Alek. Zresztą nie tylko Alek, Lilka także.
- Dawno się nie kłóciliście, co? - uśmiechnął się tak po swojemu i poprawił rozwichrzone włosy.
Patrzył na mnie, mrużąc oczy, bo w tym dniu słońce wyjątkowo prażyło, a my szliśmy przez gołe pole.
- Bracie, ale co ja mam na to poradzić...? - zapytałem bardziej siebie i otarłem czoło z potu, kopiąc po chwili kamień, który "zawadził" mi na drodze.
Monia dawała popalić nie tylko mi, miała mocny temperament i często to właśnie on przemawiał przez nią. Choć nigdy nie miałem jej tego za złe, ja ani nikt inny, wiele razy dało to odczuć. Taka już była z niej diablica.
- Bo z kobietami to jak z kwiatami. Trzeba dbać, żeby nie zwiędły - wyjaśniał. - I na Boga, nie kop wszystkiego, co wpadnie Ci pod nogi.
- Ale ja dbam, dbam o wszystko. A zresztą ty mi tu kobiet do kwiatków nie porównuj, bo one nawet jak dbasz, to więdną.
- Mi nie więdną, to z Ciebie taki ogrodnik - rozesmiał sie i stanął nagle.
- Co, szkopy?
- Nieeee - przeciągnął samogłoskę. - Woda, o tam - wskazał palcem.
- Gdzie? - rozejrzałem się, ale dookoła nic nie było. - Bujasz, przecież nic tu nie ma.
- No jest, tam - pokazywał palcem, rozbawiony, że nie widzę tego, co on. - Kto ostatni, stawia lody.
Pewny wygranej i darmowych lodów, ruszył tak, że aż się kurzyło. I słusznie, bo w biegach, nie miał sobie równych. Lubiliśmy między sobą konkurować, toteż poleciałem za nim, ale kiedy dobiegłem do celu, Glizda już moczył nogi w małym stawie.
- Alek, bo ryby wystraszysz - rozesmiałem się, widząc jak zadowolony chodzi stopami pod taflą wody, a w odpowiedzi dostałem chlustem wody w twarz.
***
Monia- A może powinnaś być dla niego łagodniejsza? - widziałam, że Lilka ostrożnie dobiera słowa do zwracania mi uwagi.
- Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy - zmarszczyłam brwi rozeźlona.
- Ale ja tak w dobrej intencji, Monia. Dla Was. Bo po co się kłócić niepotrzebnie? - położyła mi łagodnie dłoń na ramieniu.
Nawet jeśli robiła to w dobrej myśli, nie chciałam pouczeń, bo to nie jej broszka.
- Zajmij się swoim nosem, a nie moim związkiem - powędrowałam do pokoju.
Poszła za mną, ale mogłam jej przecież wyprosić, w końcu dzieliłyśmy pokój. Bez słowa, usiadła na krześle i doskonale wiedziałam, że wlepia we mnie swoje ślepia.
- Przepraszam, wiem, że nie powinnam - odezwała się po czasie i skruszona, widziała, jak patrzę na nią w lustrze, poprawiając włosy.
Wolałam milczeć niż żałować później jakichś wypowiedzianych słów, szczególnie do niej, tej która była mi najbliższą z rodzeństwa.
- Idę - wzięłam torbę.
Nie śmiała spytać gdzie, ale szłam spotkać się z Jankiem.
- Serwus - przywitał się z uśmiechem i sięgnął, by pocałować mój policzek.
- Przestań - odsunęłam się. - Lepiej chodź - ruszyłam przed siebie.
- Całuję rączki - podbiegł do mnie i nie tracił humoru, kiedy przykładał dłoń do swoich ust.
Gdy nie wykazałam zainteresowania, westchnął. Ruszyło mnie to, a nawet rozczuliło, oczywiście, że tak, ale nie chciałam tego pokazywać, a tymbardziej dawać mu łatwej drogi do satysfakcji.
- Już na zawsze się obraziłaś? - szedł grzecznie obok, co jakiś czas spoglądając na mnie.
- Nie, i uważaj jak chodzisz, bo zaraz przydzwonisz głową w słup - niemal się roześmiałam.
Nie byłam na niego zła, ani on na mnie. Umieliśmy się nawzajem przeprosić, nawet jeśli wstyd było się przyznać do błędu.
- A myślałem, że właśnie tego chcesz - wyszczerzył swoje białe zęby.
- Chciałam Ci przekazać, co trzeba - poprawiłam pasek od torby na ramieniu, tym samym od jego wewnętrznej strony wyciągając mały skrawek papieru.
Prowadziłam skrzynkę pocztową dla Jasia i wszystkie informacje do niego, trafiały pod moją osobę, a ja osobiście przekazywałam mu je, by móc w ten sposób uchronić jego adres.
Przystanęłam pod pretekstem, poprawienia mu koszuli i w tym samym momencie wrzucić do kieszeni papierek.
- No, razu lepiej - skwitowałam i na koniec wygładziłam kołnierzyk.
- A między nami? - zapytał niespodziewanie.
- A co ma być?
- Też lepiej?
- Może... - uśmiechnęłam się, znów stawiając swe kroki przed siebie.
Kątem oka widziałam jak nagle całe spięcie z niego schodzi. Ten gest sprawił, że doskonale wiedział, jak mają się sprawy. Nie miałam sumienia go dręczyć, choć przyznam niechętnie, że było to zabawne.
- Władeczek przyjedzie. Obiecał mi, a nawet o Ciebie pytał. Już tyle go zapraszałem i mi odmawiał. Postawiłem ultimatum i już nie miał wyjścia - korzystając z okazji mojej nieuwagi, skardł mi pocałunek, w policzek rzecz jasna, bo na więcej przy ludziach sobie nie pozwalaliśmy, a to i tak już wiele.
Pogroziłam mu palcem, ale on tylko się uśmiechnął i kontynuował temat przyjazdu Władzia, tak rozmawialiśmy, że nasze nogi niemal same nas poprowadziły w stronę mieszkania Zośki, który przecież zawsze był zalatany w swojej robocie.
***
12.10.1941 r.
*Od września tego roku Janek wraz z kolegami m.in. Alkiem i Zośką uczęszczali do Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda. *
Jaś
Po dniu wykładów razem z Zośką wybrałem się do Hali. Często spotykaliśmy się we trójkę i równie często w jej mieszkaniu. Lubiliśmy tam przebywać, a dziewczyna zawsze ładnie nas ugościła i poczęstowała herbatą z cukrem, którego nigdy jej nie brakowało.
- Siadajcie - powiedziała jak zawsze już w progu. - Herbaty zrobię.
Tadeusz siadał w ulubionej pozycji na kanapie i pod plecy układał sobie poduszkę.
- Co słychać w świecie? - uśmiechnęła się, gdy weszła do salonu, a na tacce niosła nie tylko herbatę, ale i ciastka.
Pewnie specjalnie dla Zochy, wiedziała doskonale o jego słabości do słodyczy.
- Trochę tu, trochę tam... To dla nas? - zapytałem, patrząc na tackę pełną dobroci, choć odpowiedź była przecież oczywista.
- A skąd, wszystko dla mnie - pacnęła mnie w rękę, gdy sięgnąłem po ciastko. - Przecież mówię, że dla mnie - powiedziała z powagą i po chwili się roześmiała. - No jedzcie, bo wam zaraz oczy wyjdą na wierzch.
- A jak sprawy te bardziej... podziemne? - za każdym razem próbowała o to dopytać.
- Nie dziś. Nie spotkaliśmy się, by mówić o konspiracji - Zawadzki jak zwykle uciął temat i sięgnął po ciastko.
I tak to już było, że Hala więcej zawsze się dowiadywała ode mnie. Bo byłem bardziej uległy i rozgadany w tych kwestiach niż mój przyjaciel. Nie chciał zwyczajnie wtajemniczać dziewczyny do spraw konspiracyjnych.
![](https://img.wattpad.com/cover/207612851-288-k892676.jpg)
YOU ARE READING
Namiastka Nieznanego ~ kamienie na szaniec
Historical FictionHistoria miłości Marii Trzcińskiej - Moni oraz Jana Bytnara - Rudego. "Wyglądał na wesołego i pewnego siebie chłopaka, chodził tak skocznie i taki uśmiechnięty, że kiedy przechodził obok, od razu robiło się jaśniej..." "(...) To opowieść o ludziach...