04.03.1940 r.
Choć nie byłam mocno wtajemniczona w sprawy Wawra, chłopcy starali się mnie jakoś w nie zaangażować, więc od czasu do czasu im pomagałam w różnych sprawach, ponadto prowadziłam skrzynkę pocztową dla Janka, tak by jego adres pozostał w sekrecie. Kiedy ktoś miał do niego sprawę, list dawał mi, a ja przekazywałam go Bytnarowi.
Właśnie wybieraliśmy się na akcję z wybijaniem szyb fotografom, za którymi znajdowały się zdjęcia z dumnymi spojrzeniami Niemców.
Zadanie mieliśmy utrudnione, gdyż większość zakładów znajdowała się na głównych ulicach Warszawy, gdzie o każdej porze był duży ruch, więc wszystko musiało być sprawnie przeprowadzone i dobrze przemyślane. Alek wyskoczył na czoło, uśmiechnął się do nas i pobiegł, a po chwili było słychać huk tłuczonego szkła.
- Idziemy dalej - ponaglił mnie Janek.
- Gdzie teraz? - szłam szybko, by dorównać tempa mojemu kompanowi.
- Na Marszałkowską, weźmiesz czaty, a potem Miodowa i ja wezmę.
- W porządku.
Spokojnie doszliśmy do pierwszego punktu, odruchowo spojrzałam na zegarek. Rudy wyszczerzył się do mnie i już go nie było. Znów ten głośny dźwięk zbitej szyby, właściciel wyszedł i spojrzał z wytrzeszczonymi oczami.
- Co za zbój! Bandyta! - zaczął się wydzierać. - Ja ci dam! - sięgnął do środka po miotłę i zaczął gonić Janka. - I żebym ja cię tu więcej nie widział!
- Szkopów nie będzie, to i mnie pan więcej nie zobaczy! - zaśmiał się Janek i złapał mnie za rękę.
Biegiem ruszyliśmy w stronę następnego zakładu.
Tym całym zamieszaniem zwróciliśmy uwagę nie tylko cywilów, ale i Niemcy trochę zgłupieli. Nie wiedzieli czy mają nas gonić, czy jednak odpuścić, więc i tym zyskaliśmy na czasie.
Docierając na Miodową westchnęłam i spojrzałam na szafkę wystawową. Co za parszywe twarze. Wzdrygnęłam się, a Janek położył mi dłoń na ramieniu.
- Tylko bądź ostrożna, dobrze? - uśmiechnął się, a ja kiwnęłam głową i odwróciłam się na pięcie.
- Poczekaj - złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. - Kocham cię - poczułam jak jego usta dotykają moich.
Zaskoczona odwzajemniłam pocałunek, ale zaraz się odsunęłam.
- No, romantyk to z ciebie marny, żeby tak dziewczynę całować i wyznawać jej takie rzeczy na ulicy - zaśmiałam się, ale zaraz otrzymał przelotnego buziaka. - Ja ciebie też, Bytnar - posłałam mu uśmiech i spokojnie ruszyłam przed siebie.
Wzięłam kamień i rzuciłam nim w szybę, zaczęłam zbierać zdjęcia i pakować je do torby. Czułam jak serce mi dygocze w piersi, a krew przepływa szybciej przez całe ciało.
Wróciłam do Rudego, przeszliśmy przez tunel i kilka kamienic i wyszliśmy na poboczną ulicę, idąc szybko, dobrze wpasowaliśmy się w tłum, ludzie przebierali nogami, jakby wszędzie im się śpieszyło. A mimo wszystko, życie tu, w Warszawie toczyło się powoli.
21.03.1940 r.
Wczoraj mieliśmy małe spotkanie i ze względu na późną godzinę oraz nasze gapiostwo, Janek, Basia z Alkiem oraz Tadeusz zostali u mnie na noc. Ciężko było nas wszystkich ścisnąć, ale udało się. Chłopcy zdeklarowali iż mogą spać na podłodze, więc było nam łatwiej każdego rozmieścić.
Rankiem, z Lilką i Basią zrobiłyśmy dla całej zgrai śniadanie.
- Dzień dobry - do kuchni wszedł Alek z Zośką i ucałował Basię w policzek, na co ta uśmiechnęła się, a zaraz na policzkach miała delikatny rumieniec.
- Serwus chłopcy - uśmiechnęłam się do nich. - Jak się spało?
- Dobrze, dziękuję - mruknął wciąż zaspany Zawadzki.
- Janek jeszcze śpi? - zapytałam zdziwiona, bo zazwyczaj był rannym ptaszkiem.
- Jak kamień. Wczoraj w nocy narzekał cały czas, że zasnąć nie może i opowiadał mi jakieś historyjki - zaśmiał się dryblas.
- Jak kamień, mówisz? - na moich ustach pojawił się chytry uśmieszek. - Chodźcie - przeszłam do pokoju. - Aleczku będziesz mógł się zrewanżować za to, jak ostatnio cię obudził - zaśmiałam się bezgłośnie, by nie obudzić piegusa.
Podałam mu czerwoną szminkę, róż i kilka gumek recepturek.
- O! - niemal nie parsknął śmiechem. - Ja mam rękę fachowcy. Będzie piękny, zobaczycie! - krzyknął przez szept i wziął się do roboty.
Tadeusz spojrzał na to z politowaniem, ale nic nie powiedział, natomiast Basia tylko pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- A to różowe, to chyba na policzki, prawda? - zapytał dla pewności.
- Tak - kiwnęłam głową i widziałam jaką wielką frajdę sprawia to Dawidowskiemu.
W tym samym momencie, kiedy Aleksy skończył, Janek zaczął się wiercić, co oznaczało, że zaraz się obudzi. Szybko wyszliśmy i dokończyliśmy podawanie talerzy oraz innych rzeczy na stół.
Nie trzeba było długo czekać, bo chwilę po nas, wyszedł zaspany z pokoju.
- Dzień dobry - uśmiechnął się i to był błąd, na zębie miał kawałek szminki.
Wszyscy powstrzymywali śmiech, ale słabo nam to szło, bo każdy był już czerwony, próbując to stłumić w sobie. W każdym razie efekt końcowy pracy Alka był zadowalający. Policzki miał różowe i to nie trochę a bardzo, czerwony kolor na ustach, rozciągał się nawet na brodę, a włosy zamienione były w małe ledwo trzymające się kiteczki.
- Ja wiem, że się cieszycie na mój widok, ale żeby zaraz tak się rumienić... - parsknął śmiechem i ruszył do łazienki.
I wtedy wyszedł także Tytus, spojrzał na Janka i wybuchł gromkim rykiem, tak, że spokojnie obudziłby pół kamienicy.
- Kto mu to zrobił? - próbował złapać powietrze łapiąc się za brzuch i niemal skręcając się ze śmiechu.
Rudy zdezorientowany poszedł do łazienki i zaraz było słychać stamtąd dziki rechot.
Teraz już nikt się nie hamował i niestety pobudziliśmy resztę rodziny i pewnie jeszcze całą kamienicę.
YOU ARE READING
Namiastka Nieznanego ~ kamienie na szaniec
Historical FictionHistoria miłości Marii Trzcińskiej - Moni oraz Jana Bytnara - Rudego. "Wyglądał na wesołego i pewnego siebie chłopaka, chodził tak skocznie i taki uśmiechnięty, że kiedy przechodził obok, od razu robiło się jaśniej..." "(...) To opowieść o ludziach...