15.08.1940 r.
Mimo połowy sierpnia, gałęzie drzew hulały na wietrze w prawo i lewo jak roztańczone rusałki. Przemierzałam miasto, w celu dostania się do Hali, zaprosiła nas na tańce, aby miło spędzić czas.
- Ziuuuuuum!
Jakiś młody chłopiec, na oko pięć lat, z kruczoczarnymi kręconymi włoskami biegał wesoło i udawał samolot. Jego wygląd od razu wskazywał na to, iż jest żydem, a wołająca go cicho, po imieniu, niespokojna matka, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że mam rację.
- Eliasz, chodź tu - biegła za nim cała wystraszona i tym samym zwróciła uwagę SS-manów, którzy szli niedaleko i tylko podnieśli wzrok spod swych czarnych, lakierowanych daszków oraz czapki, która samą, trupią czaszką już odstraszała. - Dziecko drogie - złapała małego za rękę i wtuliła w siebie.
Młodzieniaszek spojrzał na mamę, a następnie na zadowolonych żołnierzy, którzy dumnie kroczyli w ich stronę, a dźwięk podkutych oficerek, było słychać nawet w oddali. Cały gwar z centrum przeniósł się na obrzeża i nagle każdy był zainteresowany fotografem, restauracją, a to nagle bucik się rozwiązał lub naszła ochota na kupienie sobie małej przekąski w postaci loda. Choć nie ma co ukrywać, wszyscy kątem oka obserwowali sytuację. Ja i parę innych osób jedynie szliśmy wciąż przed siebie, ale mój krok został zwolniony.
- Wen haben wir hier? Wie heißt du, junger Mann? - ukucnął przed nim jeden z mężczyzn i z szyderczym uśmiechem na ustach, spojrzał na kolegę.
Chłopiec spojrzał na mamę ze łzami w oczach, bo najwidoczniej nie wiedział, o co został zapytany.
- Jak się nazywasz, młody? - spytał drugi łamanym polskim.
Matka pobladła i pogłaskała syna po plecach.
- Ja... - zawahał się. - Stanisław - spuścił głowę.
- Stasiu - roześmiał się.
- Lass ihn ein Gebet sprechen - mruknął jego towarzysz, który wciąż kucał i obserwował uważnie zachowanie malca.
- Mów pacierz - rozkazał i wsadził ręce do kieszeni jakby szukając czegoś.
Maluch przyglądał mu cię badawczo, widocznie ciekawy, czego tak szuka po ubraniu.
- Mów! - krzyknął, a pięciolatek wytrzeszczył oczy i rozdziawił usta.
- Zdrowaś Marjo - zaczął niepewnie i w rączkach, zestresowany, miętolił materiał od swojej małej koszuli. - Łaski pełna, Pan z Tobą. Błogo...
- Niezły kit, żydki - prychnął młody blondasek, wyglądający jak typowy Aryjczyk. Przetarł czoło z potu wraz z paroma kosmykami włosów, które wypadały mu spod esesmańskiej czapki i spojrzał na najpewniej swojego przełożonego.
- Juden - starszy mężczyzna, uśmiechnął się i wstał.
- Nein, nein - kobieta mówiła nieporadnym niemieckim i gestykulowała niespokojnie rękami.
- Scheiße! - warknął i złapał niedelikatnie małego za ramię.
Wyższy stopniem, wyciągnął broń z kabury, odbezpieczył ją i przyłożył chłopcu lufę do głowy, bez wahania oddał strzał w małą niewinną istotkę. Matka zaniosła się gorzkim płaczem i padła na kolana, trzymając w dłoniach wiotkie, jeszcze ciepłe ciało syna i brudząc sobie nieświadomie dłonie jego krwią, która lała się małym strumyczkiem. Ludzie natychmiast odwrócili głowy w drugą stronę lub zaczęli pędzić w obawie, że zaraz będą strzelać, do wszystkich, jak do kaczek, z czystego kaprysu. A ja? Stanęłam i patrzyłam na to zamurowana.
![](https://img.wattpad.com/cover/207612851-288-k892676.jpg)
YOU ARE READING
Namiastka Nieznanego ~ kamienie na szaniec
Historical FictionHistoria miłości Marii Trzcińskiej - Moni oraz Jana Bytnara - Rudego. "Wyglądał na wesołego i pewnego siebie chłopaka, chodził tak skocznie i taki uśmiechnięty, że kiedy przechodził obok, od razu robiło się jaśniej..." "(...) To opowieść o ludziach...