rozdział 3

1K 27 2
                                    

Nicolas

Wjechałem na teren szkoły na swoim motocyklu. Byłem chyba spóźniony, ale niespecjalnie mnie to obchodziło. Jedna lekcja mniej czy więcej - żadna różnica.

Tak, zajęcia chyba już trwały, bo na parkingu nie było żywej duszy. Zsiadając z pojazdu, westchnąłem głęboko. Nie miałem ochoty znowu słuchać uskarżeń nauczyciela o moim spóźnialstwie. Postanowiłem, że odpuszczę sobie pierwszą lekcję. Byłem okropnie zmęczony po ostatniej nocy.

Spędziłem ją praktycznie całą, odwalając brudną robotę dla gangu. W pewnym momencie byłem nawet bardzo blisko wpadki. Jedno z aut miało niezwykle skuteczny system antywłamaniowy. Jakoś sobie z nim poradziłem, ale gdyby nie udało mi się go wyłączyć w porę, zostałaby zawiadomiona najbliższa jednostka policji. Jak nic nie udałoby mi się zwiać, bo Evan był wtedy zajęty innym wozem.
Czasami byłem bliski rezygnacji z pracy dla gangu. Miałem przez to same kłopoty. Nieobecności; złe oceny; powiedzmy, nie najlepsze kontakty z rówieśnikami. Przez wstąpieniem do Daggers byłem dobrym uczniem. Może nie miałem najwyższych stopni, ale uczęszczałem na wszystkie lekcje, nawet miałem paczkę kumpli, a teraz byłem zdany tylko na sobie - wiecznie wycieńczonego chłopaka ze złą reputacją. Niestety potrzebowałem tych pieniędzy z gangu bardziej niż przyjaciół i dobrych ocen w szkole.

Ruszyłem w stronę szarego budynku szkoły, by zaraz go minąć i udać się tyły. Tam, pod osłoną kilku drzew, znajdowało się doskonałe miejsce, by zapalić przed lekcjami. Chodziłem tam dość regularnie, za każdym razem, kiedy ktoś mnie wkurwił przychodziłem tu, aby odreagować. Co, niestety, zdarzało się dosyć często.

Przedarłszy się przez drzewa, sięgnąłem rękami do kieszeni kurtki,  aby wyciągać z papierosy i zapalniczkę. Nagle jednak zamarłem w bezruchu. Usłyszałem czyjś głos dochodzący zza drzew. Jeszcze nigdy nikogo tu wcześniej nie spotkałem, wydawało mi się, że jako jedyny znam to miejsce.

Stanąłem i wytężyłem słuch. Wiedziałem, że mnie i tę osobę może dzielić zaledwie kilka metrów.

Znowu usłyszałem głos, który z  pewnością należał do dziewczyny. Była to wiązanka przekleństw. Niektórych słów sam nie znałem, a obracałem się w towarzystwie dorosłych, czasem bardzo nieokrzesanych mężczyzn, więc zrobiło to na mnie wrażenie.

Przeszedłem z ciekawością przez gąszcz i stanąłem na przeciwko znajomej mi dziewczyny - właścicielki książki Alicja w Krainie Czarów. Nie zauważyła mnie, bo ze złością przeglądała coś w telefonie. Siedziała na murku tak, że nogi nie dotykały ziemi, kołysała nimi lekko. Obok niej leżała jakaś książka i na pewno nie był to podręcznik do matematyki, czy podobnego gówna, tylko coś o wiele ciekawszego.

Uśmiechnąłem się bezwiednie, kiedy zauważyłem, że dziewczyna także pali. Tylko ona w przeciwieństwie do mnie robiła to w pewnym sensie drapieżnie i zaborczo. Jakby jedyne co się teraz liczyło był papieros. Ja popalałem fajki spokojnie i niespiesznie, delektując się smakiem powolnej, nikotynowej śmierci. Korzystając z faktu, że dziewczyna jeszcze mnie nie zauważyła, oparłem się o drzewo i postanowiłem się trochę jej poprzyglądać. Była tak samo piękna jak w noc, gdy próbowałem zwinąć jej auto. Miała na sobie czarne trampki, jeansy, bluzkę z dekoltem i skórzaną kurtkę. Jej ciemnobrązowe oczy podkreślały kreski, a jej ciemne włosy w blasku słońca miały rudawy odcień.

Miała w sobie coś, czego moim zdaniem brakowało innym dziewczynom. Pojęcia nie miałem, co mogło to by być, ale niesamowicie mnie to urzekło.

- Wydawało mi się, że powinnaś mieć blond włosy, Alicjo. -  Nie mogłem się powstrzymać, by nie wytknąć jej tej uwagi. Byłem ciekaw, czy pamiętała mnie ze stołówki.

Always in troubleWhere stories live. Discover now