11

147 22 82
                                    


                Leżała na swojej pryczy, z dłońmi wsuniętymi pod głowę, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w odrapany sufit. Usiłowała przypomnieć sobie przebieg tamtego feralnego dnia, a raczej wieczoru, ale wciąż miała w głowie jedynie strzępy mglistych obrazów, które w żaden sposób nie chciały się ułożyć w logiczną całość. Przewróciła się na bok i skuliła, podciągając kolana pod brodę. Z dnia na dzień coraz bardziej doskwierały jej samotność i odosobnienie. Kiedy podczas swojej poprzedniej wizyty Logan bez słowa przygarnął ją do siebie, a potem przez nieskończenie długą chwilę tulił i kołysał uspokajająco, pierwszy raz od dawna poczuła, że komuś naprawdę na niej zależy. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że zrobił to tylko po to, by wzięła się w garść. I osiągnął cel. W jego ramionach czuła się bezbronna i obnażona ze wszystkiego, a jednocześnie wreszcie bezpieczna. Miarowe bicie jego serca i równy oddech, wypełniły ją spokojem, dodały sił i wiary, że jakimś cudem, z jego pomocą, wykaraska się z tego szamba, w jakim się znalazła.

Wsunęła dłoń pod coś, co miało pełnić rolę poduszki i przymknęła ciężkie powieki, oddychając głęboko. Chciała poczuć znów ciepło drugiego ciała obok siebie, choć na chwilę ponownie schronić się w silnych ramionach, wsłuchać w równe, mocne bicie serca i poczuć ten prowokujący, męski zapach. Zamiast tego jednak owionął ją chłód, a w nozdrza wdarł się nieprzyjemny zapach wilgoci.

Kiedy jej uszu dobiegł dochodzący z korytarza odgłos kroków, podniosła się i usiadła, opierając plecami o zimną ścianę. Odruchowo zerknęła w stronę krat, akurat w momencie, gdy funkcjonariuszka Molly Becket prowadziła do sąsiedniej celi jakąś wyfiołkowaną paniusię. Polubiła ją, bo chyba jako jedyna oprócz Logana, nie wydała jeszcze na nią wyroku i nie traktowała jej jak śmiecia.

To ty zaszlachtowałaś Vixie? – zaskrzeczała kobieta z burzą wiśniowych loków na głowie, wpatrując się w nią jak jakieś bóstwo. – Dziwka w końcu się doigrała.

– Właź do celi – ponagliła Becket, niezbyt grzecznie wpychając ją do środka. – Później po ciebie przyjdę – zwróciła się do Lacey, zamykając celę jej nowej sąsiadki. – Twój adwokat chce się z tobą widzieć – wyjaśniła. – Masz szczęście, że to on cię broni.

Lacey wysiliła się na uśmiech, a potem odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o zimną ścianę. Logan z czystym sumieniem mógł nie zajmować się jej sprawą. Nie był już nowy w palestrze, miał wyrobioną markę, nazwisko i z całą pewnością nie musiał brać na swoje barki spraw urzędowych. Ale może właśnie to różniło go od innych prawników – chęć pomocy innym stawiał ponad chęć zarobienia obrzydliwie dużych pieniędzy za reprezentowanie interesów jakichś wysoko postawionych i dobrze sytuowanych ważniaków, którzy niekoniecznie działali w granicach prawa, by powiększać ilość zer na swoich kontach. Wiedziała, że jakikolwiek inny adwokat przydzielony z urzędu nawet w połowie nie przejąłby się jej sprawą tak, jak zrobił to mecenas MacBride. Nie była jednak wcale pewna czy tym razem Logan zdoła znaleźć jakiś sposób, by ją z tego wyciągnąć.

– Znałaś Vixie? – spytała cicho, zerkając w stronę przeciwległej celi.

– Wszyscy ją znali. Wszyscy wiedzieli jak zarabia kasę i wszystkich wkurzało, jak zaczęła się panoszyć. Kiedyś nawet się przyjaźniłyśmy, ale potem zrobiła się nie do wytrzymania, a teraz trafi w końcu tam, gdzie jej miejsce, do piachu.

Lacey pokręciła głową z niedowierzaniem na te słowa, a kiedy powieki zapiekły ją od wzbierających łez, przymknęła oczy i odetchnęła głęboko. Vixie rzeczywiście nie była ideałem i sporo miała na sumieniu, ale kiedy zdarzało się jej być trzeźwą, przytomną i czystą, była naprawdę sympatyczną dziewczyną. Dziewczyną, która wiele w życiu przeszła, ale była cholernie zamknięta w sobie i w ogóle nie mówiła o tym, co ją trapiło, nieustannie kryjąc się za wystudiowaną pozą kogoś, komu na niczym nie zależy.

SiostryWhere stories live. Discover now