34

130 21 62
                                    

Udział w tym cholernym bankiecie okazał się wyczynem całkowicie ponad jej siły.

Jeszcze nim wysiadła z samochodu pod hotelem, w którym miała się odbyć cała impreza, pożałowała, że w ogóle tam przyjechała. Pech chciał, że Colton ze swoją żoną, którzy musieli zjawić się dosłownie chwilę wcześniej, wciąż pozowali fotoreporterom na czerwonym dywanie, prowadzącym do wejścia. W ogóle, z każdą upływającą od wyjścia z domu sekundą, coraz bardziej przeklinała w duchu minutę, w której podjęła decyzję, że jednak weźmie udział w tej szopce i nawinie uwierzyła, że będzie się przy tym świetnie bawić. Teoretycznie, nie miała przecież już zupełnie nic do stracenia, a chęć zagrania Coltonowi na nosie skutecznie zagłuszyła zdrowy rozsądek. Rozsądek, który akurat teraz musiał znów zacząć dochodzić do głosu.

– Riley, wszystko w porządku? – spytał Matt, nakrywając jej drobną dłoń swoją.

– Nic nie jest w porządku, Matt – odparła cicho, przez przyciemnianą szybę przypatrując się, tryskającemu szczęściem, małżeństwu Jeffersonów. – Jeśli teraz wysiądziesz ze mną z samochodu, staniesz się pełnoprawnym uczestnikiem tej pieprzonej szopki. Przestaniesz być anonimowym Mattem Marshallem, a staniesz się „kolejnym facetem na chwilę Riley Coleman" – dodała po chwili, spoglądając wprost w jego błękitne, bijące spokojem tęczówki. – Jesteś pewien, że tego chcesz? – zapytała, czując się w obowiązku uprzedzić go o skutkach ubocznych jego decyzji.

– Zapomniałaś, że lubię przygody i wyzwania? – zagadnął, zaczepnie trącając ją palcem wskazującym w czubek nosa. – Poza tym zawsze miałem w dupie, co myślą i mówią o mnie inni i zapewniam, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, Królewno. Chodźmy tam i pokażmy całemu światu, że jesteś szczęśliwa i masz gdzieś Coltona.

Riley westchnęła cicho i przez kilka wlokących się w nieskończoność sekund wpatrywała się w Matta, wciąż zastanawiając się czy to dobry pomysł. Najchętniej kazałaby kierowcy zawrócić, zaszyła się w jakiejś ciemnej dziurze i wyszła z niej dopiero wtedy, gdy świat o niej zapomni.

– Chodźmy – powiedziała, a Matt wyszczerzył się jak dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent pod choinkę. Wysiadł z samochodu, zapiął swoją marynarkę i pomógł jej wyjść. Tak jak się spodziewała, kiedy tylko jej stopa stanęła na dywanie, uwaga wszystkich fotoreporterów momentalnie skupiła się na niej.

Marshall uśmiechnął się do niej czule i odgarnął jej jakiś zabłąkany kosmyk włosów za ucho.

– Oddychaj, Riley, uśmiechaj się i, jakby to powiedział dziadek Ronny, rozsiewaj czar – powiedział cicho wprost do jej ucha i cmoknął ją w policzek, a ona poczuła, że cały stres, jaki do tej pory jej towarzyszył, zniknął nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnęła się promiennie, chwyciła Matta pod rękę i pozwoliła mu prowadzić się czerwonym dywanem, przystając na moment w połowie drogi, by reporterzy mogli zrobić im kilka zdjęć. Gdy poczuła na sobie lodowate, mordercze wręcz spojrzenie Coltona, uśmiechnęła się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła i mocniej przylgnęła całą sobą do wysportowanego ciała stojącego obok niej Matta, który wcale nie prezentował się gorzej niż jej „koledzy po fachu" z pierwszych stron kolorowych pisemek. Oczami wyobraźni widziała już nagłówki, jakimi uraczą następnego dnia swoich czytelników wszystkie te szmatławce i uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Nie przewidziała tylko, że Colton okaże się na tyle bezczelny, że postanowi się przywitać. I to w taki sposób.

Podszedł bliżej i bez pytania o zgodę, cmoknął ją w policzek jak gdyby nigdy nic, a potem podał dłoń Mattowi i choć uśmiechał się uroczo, jakby byli co najmniej dobrymi znajomymi, w jego oczach widziała chęć mordu. Nie miała jednak innego wyjścia, jak grać w tym przedstawieniu. Przywitała się z Jenny, nie mniej uroczo niż Jefferson z Marshallem, a potem przez chwilę we czwórkę pozowali reporterom. I była naprawdę wdzięczna żonie swojego eks, że zajęła miejsce między nimi, oddzielając ich od siebie, bo nie wiedziała jak długo byłaby w stanie powstrzymywać się przed coraz bardziej narastającą w niej chęcią przywalenia mu tam, gdzie zaboli najbardziej albo przynajmniej wbicia obcasa swojej szpilki w jego drogie, włoskie buty, na punkcie których od zawsze miał hopla.

SiostryWhere stories live. Discover now