Udział w tym cholernym bankiecie okazał się wyczynem całkowicie ponad jej siły.
Jeszcze nim wysiadła z samochodu pod hotelem, w którym miała się odbyć cała impreza, pożałowała, że w ogóle tam przyjechała. Pech chciał, że Colton ze swoją żoną, którzy musieli zjawić się dosłownie chwilę wcześniej, wciąż pozowali fotoreporterom na czerwonym dywanie, prowadzącym do wejścia. W ogóle, z każdą upływającą od wyjścia z domu sekundą, coraz bardziej przeklinała w duchu minutę, w której podjęła decyzję, że jednak weźmie udział w tej szopce i nawinie uwierzyła, że będzie się przy tym świetnie bawić. Teoretycznie, nie miała przecież już zupełnie nic do stracenia, a chęć zagrania Coltonowi na nosie skutecznie zagłuszyła zdrowy rozsądek. Rozsądek, który akurat teraz musiał znów zacząć dochodzić do głosu.
– Riley, wszystko w porządku? – spytał Matt, nakrywając jej drobną dłoń swoją.
– Nic nie jest w porządku, Matt – odparła cicho, przez przyciemnianą szybę przypatrując się, tryskającemu szczęściem, małżeństwu Jeffersonów. – Jeśli teraz wysiądziesz ze mną z samochodu, staniesz się pełnoprawnym uczestnikiem tej pieprzonej szopki. Przestaniesz być anonimowym Mattem Marshallem, a staniesz się „kolejnym facetem na chwilę Riley Coleman" – dodała po chwili, spoglądając wprost w jego błękitne, bijące spokojem tęczówki. – Jesteś pewien, że tego chcesz? – zapytała, czując się w obowiązku uprzedzić go o skutkach ubocznych jego decyzji.
– Zapomniałaś, że lubię przygody i wyzwania? – zagadnął, zaczepnie trącając ją palcem wskazującym w czubek nosa. – Poza tym zawsze miałem w dupie, co myślą i mówią o mnie inni i zapewniam, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, Królewno. Chodźmy tam i pokażmy całemu światu, że jesteś szczęśliwa i masz gdzieś Coltona.
Riley westchnęła cicho i przez kilka wlokących się w nieskończoność sekund wpatrywała się w Matta, wciąż zastanawiając się czy to dobry pomysł. Najchętniej kazałaby kierowcy zawrócić, zaszyła się w jakiejś ciemnej dziurze i wyszła z niej dopiero wtedy, gdy świat o niej zapomni.
– Chodźmy – powiedziała, a Matt wyszczerzył się jak dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent pod choinkę. Wysiadł z samochodu, zapiął swoją marynarkę i pomógł jej wyjść. Tak jak się spodziewała, kiedy tylko jej stopa stanęła na dywanie, uwaga wszystkich fotoreporterów momentalnie skupiła się na niej.
Marshall uśmiechnął się do niej czule i odgarnął jej jakiś zabłąkany kosmyk włosów za ucho.
– Oddychaj, Riley, uśmiechaj się i, jakby to powiedział dziadek Ronny, rozsiewaj czar – powiedział cicho wprost do jej ucha i cmoknął ją w policzek, a ona poczuła, że cały stres, jaki do tej pory jej towarzyszył, zniknął nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnęła się promiennie, chwyciła Matta pod rękę i pozwoliła mu prowadzić się czerwonym dywanem, przystając na moment w połowie drogi, by reporterzy mogli zrobić im kilka zdjęć. Gdy poczuła na sobie lodowate, mordercze wręcz spojrzenie Coltona, uśmiechnęła się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła i mocniej przylgnęła całą sobą do wysportowanego ciała stojącego obok niej Matta, który wcale nie prezentował się gorzej niż jej „koledzy po fachu" z pierwszych stron kolorowych pisemek. Oczami wyobraźni widziała już nagłówki, jakimi uraczą następnego dnia swoich czytelników wszystkie te szmatławce i uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Nie przewidziała tylko, że Colton okaże się na tyle bezczelny, że postanowi się przywitać. I to w taki sposób.
Podszedł bliżej i bez pytania o zgodę, cmoknął ją w policzek jak gdyby nigdy nic, a potem podał dłoń Mattowi i choć uśmiechał się uroczo, jakby byli co najmniej dobrymi znajomymi, w jego oczach widziała chęć mordu. Nie miała jednak innego wyjścia, jak grać w tym przedstawieniu. Przywitała się z Jenny, nie mniej uroczo niż Jefferson z Marshallem, a potem przez chwilę we czwórkę pozowali reporterom. I była naprawdę wdzięczna żonie swojego eks, że zajęła miejsce między nimi, oddzielając ich od siebie, bo nie wiedziała jak długo byłaby w stanie powstrzymywać się przed coraz bardziej narastającą w niej chęcią przywalenia mu tam, gdzie zaboli najbardziej albo przynajmniej wbicia obcasa swojej szpilki w jego drogie, włoskie buty, na punkcie których od zawsze miał hopla.
YOU ARE READING
Siostry
RandomRodzina Colemanów wiodła spokojne życie na obrzeżach Cleveland. James Coleman prowadził własne wydawnictwo, które całkiem nieźle prosperowało, zaś jego żona Barbara przez całe życie zajmowała się domem i wychowaniem ich czterech córek. Szczęście i p...