14 - "Nie chcę, żebyś tak mnie postrzegał"

1.3K 40 11
                                    

Reszta weekendu minęła mi niezwykle szybko. Po sobotnim spotkaniu z brunetem, nie widzieliśmy się, co napawało mnie pewnego rodzaju spokojem. Nareszcie mogłam spokojnie odetchnąć i nie myśleć więcej. A właściwie przestać o tym myśleć, kiedy to w sobotni wieczór po dosyć późnym powrocie z parku, byłam zmuszona wprowadzić we wszystko ciekawską Hope.

Tak jak się spodziewałam, sądziła, że ktoś mnie podmienił, a po moich zapewnieniach, iż nie uderzyłam się w głowę ani nic takiego, zaczęła panikować, wspominając coś o przerzutach do mózgu.

No serio?

Poniedziałkowy poranek również o dziwo minął mi spokojnie. Nie spotkałam Collinsa na żadnym z korytarzy, a i na moje szczęście nie mieliśmy tego dnia żadnych wspólnych lekcji. Nareszcie ktoś się nade mną zlitował. Od dzisiaj chyba pierwsze dni tygodnia będą moimi ulubionymi. Przecież to aż dziwne, aby wszystko szło po mojej myśli. Ale tak było!

Wszystko było pięknie do momentu, w którym to na ziemię sprowadziło mnie uderzenie. Szybko podniosłam wzrok, rejestrując chłopaka o średnim wzroście, z którego to torsem się zderzyłam. Nie myśląc nawet o przeprosinach, szybko go wyminęłam. Postawny Mulat, na którego wpadłam, był niestety przyjacielem najgorszego zła tego świata oraz bożyszczem Hope. Naprawdę bardzo nie chciałam wchodzić z nim w nawet krótką wymianę zdań, gdyż mogło się to przerodzić w dyskusję, na co naprawdę nie miałam ochoty. Nie było mi dane zrobić jednak kroku, gdyż na moim nadgarstku zacisnęły się długie palce, a moje ciało szarpnęło do tyłu.

– Panna Grant, słonko. Gdzie tak lecisz? – rzucił wesołym tonem.

Mozolnie zlustrowałam jego sylwetkę, w końcu zatrzymując się na twarzy.  Ten człowiek wyglądał jakby miał cię zabić od samego dotknięcia, mimo iż nie nie był ani Bóg wie jak umięśniony, ani wyższy od samego Nathaniela. Był może w jego wzroście, ale ta cholerna aura dziwnej tajemnicy, której nie byłam w stanie wyjaśnić, dokładnie tej samej, którą odczuwałam przy niebieskookim, robiła całą robotę. Wszystko to nie współgrało jednak w żaden sposób z mimiką jego twarzy. To niesamowite, że gościł na niej pogodny uśmiech w stylu "Hej laska, obczaj to!". Przekomiczna sprawa, muszę przyznać.

– Na inną planetę. Wszystko by daleko od ciebie... – mruknęłam. Nigdy nie rozmawiałam z chłopakiem mimo, iż w jakimś stopniu orientowałam się, kim jest. Ale prócz podstawowych informacji nie wiedziałam o nim zbyt dużo. Irytujące. – Może tak byś się przedstawił, co?

– Johnny Wilson – ukłonił się. – Ale proszę, mów mi John lub po prostu po nazwisku. Dla znajomych – mrugnął, na co się zaśmiałam. Kurczę, szybko poczułam się przy nim naprawdę swobodnie i nie wiedziałam, co o tym myśleć.

– W porządku, Johnny – zaznaczyłam sarkastycznie. – Jaki jest powód naszej rozmowy?

– Cóż, droga panno Grant. Dziś wieczorem jest impreza, na której po prostu musisz się pojawić.

Po pierwsze, imprezy - nie.
Po drugie, mam lekarza.

– Taa, chyba nie skorzystam. Mam plany i taa... – zabrałam rękę. – Może innym razem – rzuciłam przez ramię, szybkim krokiem idąc do wyjścia z tej placówki dla idiotów. – Do zobaczenia!

– Będzie to szybciej niż myślisz! – usłyszałam jako ostatnie przed zamknięciem ciężkich drzwi głównych.

***

Po skończonych lekcjach, zaczęłam się denerwować. Dzisiaj miałam mieć kolejną wizytę, która miała mnie przygotować do chemioterapii. Nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa. Mimo wyjaśnień lekarza ciągle pojawiało się wiele niewiadomych. Medyczny żargon i specyficzny język, jakim zwracał się do mnie personel medyczny, potęgował poczucie zagubienia. Odczuwałam stres zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Chemioterapia kojarzyła mi się z cierpieniem, uciążliwymi skutkami ubocznymi, a także z trudnością leczenia. Nie byłam także pewna, czy w moim przypadku będzie skuteczna. Zawsze coś mogło nie zadziałać i nie miałabym szansy na wyjście z choroby.

Powietrze to nie tylko tlen [W trakcie korekty]Where stories live. Discover now