*2* Bucky Barnes *2*

444 25 47
                                    

Całe moje życie było popieprzone. No dobra, większość życia. Ale każda historia ma początek. I właśnie od tego zaczniemy.

10 marca 1917 roku. Data moich urodzin. Jak można było się domyślić, wtedy przyszedłem na świat. Czasami się zastanawiam po co? Żeby mordować? Moje życie to wojna, a na wojnie giną ludzie. Dlaczego urodziłem się po to, by walczyć?

Dzieciństwo minęło mi na zabawach. Niewiele pamiętam. Byłem jeszcze małym chłopcem. Pamiętam szczęście, spokój i zapach rodzinnego domu. Mama gotowała, zajmowała się domem. Ojciec pracował, jednak zawsze znajdował czas dla rodziny. Miałem młodszą siostrę, Rebecca była straszną rozrabiaką. W przeciwieństwie do mnie. Mama mówiła, że ja wyrosnę na tego dojrzalszego. Nie wiem, czy miała rację. W każdym razie, to ona nauczyła mnie gotować. Becca nie chciała, wolała haftować. Nigdy nie rozumiałem dlaczego. Ojciec grał ze mną w piłkę, a wieczorami czytał mi różne książki lekarskie. Chyba chciał, żebym został jakimś kardiologiem albo innym tego typu lekarzem. Pomimo tego kochałem ich wszystkich, byli moją rodziną.

Potem zacząłem chodzić do szkoły. Miałem dobre oceny, kilku kolegów. Brakowało mi towarzystwa, jakiś przyjaciół. Ale nie szukałem na siłę. Wierzyłem, że los okaże się dla mnie łaskawy. Że znajdę tego jedynego przyjaciela, któremu będę mógł powierzyć wszystkie sekrety, który stałby za mną murem, nieważne, co bym zrobił.

Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, aby tamtego dnia zajrzeć do tej alejki. Pamiętam, co pomyślałem, kiedy go zobaczyłem. Dlaczego ten anioł jest bity przez diabły? Przegoniłem tych śmieci, co atakowali tego małego blondyna. Gdy spytałem, czy wszystko w porządku, zaśmiał się i odpowiedział „Dziękuję ci, ale przecież nic się nie stało". Potem podniósł się i z podbitym okiem wyszedł na ulicę. A ja stałem z otwartą budzią jak ostatni idiota. Dopóki nie pobiegłem za nim. Postanowiłem, że odprowadzę go do domu. Zdziwił się, ale nic nie powiedział. Po prostu wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Później robił to specjalnie dla mnie.

Następnego dnia po raz drugi uratowałem tego dzieciaka. Pierwszym o co zapytał, gdy było już po wszystkim, było: ,,Jak masz na imię?". Powiedziałem prawdę. ,,Nazywam się James Barnes". Stwierdził, że James dziwnie brzmi w jego ustach, ja na tę uwagę parsknąłem śmiechem. ,,Jak w takim wypadku chcesz nazywać swojego wybawcę?" odpowiedziałem. Taki był fakt, byłem jego wybawcą. Spytał się o drugie imię. Z lekkim zażenowaniem odpowiedziałem. Nie skomentował tego, tylko odparł: ,,Bucky". Uśmiechnąłem się. To brzmiało o wiele lepiej, a z czasem stało się moim imieniem. Imieniem nadanym mi przez Steve'a Rogersa.

Potem jakoś się tak potoczyło, że się zaprzyjaźniliśmy. Miałem przyjaciela. Zrobiłbym dla niego wszystko, naprawdę. Wiem, że on też. Byliśmy ze sobą do końca linii i nic ani nikt nie mógł nas rozdzielić.

Próbowałem znaleźć mu dziewczynę, ponieważ pewnego razu wygadał się, że chciałby mieć drugą połowę. Ale kiedy w końcu zaczął z jedną z nich rozmawiać... Poczułem takie dziwne coś w środku. Może był to strach, że już nie będę mógł zajmować się blondynem? Może była to troska skierowana w jego kierunku? Nie wiem... Potem już o tym nie myślałem. Tamta dziewczyna chciała tylko wykorzystać Steve'a, żeby się do mnie zbliżyć. Naprawdę nienawidzę takich kobiet. Cała złość na nią minęła, gdy zobaczyłem jego uśmiech. To dało mi do myślenia.

Pamiętam naszą rozmowę o homoseksualistach. Powiedziałeś, że to normalne. Miłość to miłość. Każdy rodzi się taki i trzeba się z tym pogodzić. Potem zapytałeś, co ja o tym sądzę. To samo co ty powiedziałem. W ten sposób zakończyliśmy temat. Nigdy nie wróciliśmy do tej rozmowy.

Pobór do wojska. Dostałem się. Ale nie czułem z tego radości. Wiedziałem, że Stevie nie może zostać żołnierzem. Zabiliby go jeszcze, zanim wziąłby do ręki karabin. Albo wcześniej zrobiłaby to któraś z jego chorób. W każdym razie, nie czułem się dobrze, zostawiając go tutaj. Bałem się, że kiedy mnie nie będzie, zrobi coś głupiego. Ale przysiągł mi coś. Wiem, że nigdy nie złamał obietnicy. Oby i tym razem.

Nawet nie wiecie, co sobie myślałem, kiedy zobaczyłem tamtego Steve'a, wtedy przy stole laboratoryjnym. Ten dureń zawsze się w coś wpakuje. Takie chyba jego przeznaczenie. Ale wiem, że gdzieś w środku tego ogromnego ciała jest ten mały chłopak z Brooklynu. To właśnie za nim podążam.

Pamiętam dzień, w którym agentka Carter powiedziała mi o tym pieprzonym granacie. Śmiała się, opowiadając jak to ten Kapitan Ameryka rzucił się na granat. Że jest odważny. Jakby nie dopuszczała do siebie myśli, że Steve mógł tego nie przeżyć. Przez kilka dni nie odzywałem się do niego. Naprawdę nie chciałem widzieć, że mój przyjaciel tak mało ceni sobie swoje życie.

Pogodziliśmy się. Jakieś trzy dni przed misją w Alpach. Obiecałem jego matce, że będę go chronić. Nieważne, czy przez to stracę życie. Chcę tylko, żeby Steve był bezpieczny. On jest najważniejszy.

Dotrzymałem słowa. Uratowałem go. Mam nadzieję, że wyczytał to z moich oczu. To jedno dziękuję, które dla nas tyle znaczyło. Nie chciałem, żebyś po tym wszystkim cierpiał. Za tą jedną rzecz, której nie potrafiłem dla ciebie zrobić.

Potem ból. Pamiętam dużo bólu i cierpienia. Czarna dziura w pamięci, przeszłość rozmyta. Nie wiedziałem, który był rok, gdzie byłem, kim byłem. W plątaninie wspomnień zawsze był ten mały blondynek. Ale nie pamiętałem, kim jest. Musiałem być jednak posłuszny. Te dziesięć słów, to przez nie robiłem te rzeczy. Chociaż widocznie instynkt do ratowania tego chłopaka z Brooklynu mi pozostał. Wyciąganie go z rzeki było odruchem. I czystym szaleństwem.

Kiedy nie pamięta się swojej przeszłości, człowiek zaczyna szukać. Szukać zajęcia, przeznaczenia. Ja całe dnie próbowałem przypomnieć sobie, kim byłem i czym się stałem. Muzeum pomogło tylko trochę. Potem znalazłem własny sposób. Zapisywałem wszystko w zeszycie. Z czasem zacząłem sobie coś przypominać. Niewielkie rzeczy, ale prawie w każdym ze wspomnień mogłem zobaczyć Steve'a. Był moim skarbem.

Ale teraz? Po rozpadzie Avengers nie wiem, czy jestem jeszcze dla niego coś wart. Chciałbym po prostu wejść do komory i odpocząć. To nie był mój świat. Trwałem w nim tylko ze względu na tę jedną osobę. Teraz już nie muszę. Dobranoc. Słodkich snów Stevie...









978 słów

Nawet mi się to podoba

1/3

Wszystkiego najlepszego dla naszego Sebastiana!!! Z okazji jego urodzin jest maratonik.

[13.08.2020r.]

Ludzie widzą wszystko, gdy jest za późno | Stucky | One ShotsWhere stories live. Discover now