*4* Steve Rogers *4*

241 12 40
                                    

Spalone kwiaty nie wyglądają tak pięknie jak wcześniej. Steve dobrze o tym wiedział. Nie raz, nie dwa widział te przeklęte płatki róż, które pozostały mu po stracie tej jedynej, ukochanej kobiety. Nie chciał zostawiać jakichkolwiek śladów. Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył tego sławnego Kapitana Amerykę w takim stanie. Takie słabego, pełnego bólu. Nie chciał znosić tych spojrzeń litości. Nie chciał, aby uważano go za słabego. Był cholernym super żołnierzem i raczej nikt nie uważał go za słabego, ale... No właśnie, zawsze było to jedno „ale". Bo pomimo tego masywnego ciała wewnątrz nadal był tym chłopcem z Brooklynu. Nie, że czuł się z tym źle, lubił być silny i przydatny. Jednak czasami, nawet niezamierzenie, wracał wspomnieniami do tamtych lat. Do tych starych czasów, kiedy był tylko dzieckiem z Brooklynu, wiecznie obrywającym w jakiś alejkach i wiecznie ratowanym przez swojego przyjaciela. Coraz częściej zastanawiał się, jakby to było wrócić do tamtych czasów. Przeżyć na nowo te wydarzenia, spotkać się jeszcze raz z tymi ludźmi. Na nowo poczuć te emocje z nimi związane. Chciał tego. Wiedział, że wszystko jest ulotne, tak samo jak spalone płatki kwiatów.

Aż w końcu nadarzyła się okazja. Po tylu latach wreszcie miał okazję wrócić do domu. Coraz bardziej czuł się jak mały chłopiec, który nie umie poradzić sobie z otaczającym go światem. Jedyna osoba, która trzymała go tutaj to Bucky... Wiedział, że reszta jakoś sobie bez niego poradzi. Ale to właśnie Barnes łączył go z tą wiecznie uciekającą przeszłością na Brooklynie.

- Będę za tobą tęsknić...

Steve nawet nie musiał się zastanawiać, skąd wiedział. Wystarczyło, że spojrzał mu w oczy. On już wiedział. Uśmiechnął się lekko.

- Bruce ustaw proszę tę datę - podał mu kartkę z zapisanymi danymi.

Zanim zniknął miał tylko nadzieję, że Barnes zobaczył w jego oczach słowa pożegnania.

Zanim obraz mu się wyostrzył poczuł zapach rodzinnego domu. Uśmiechnął się. Wstał z podłogi i otrzepał ubrania. Ruszył powoli w kierunku kuchni. Przy stole siedziała ta kobieta, za którą tęsknił najbardziej na świecie.

- Mamo...

Podniosła głowę i przetarła oczy dłonią. Czy to sen?

- Steve? To naprawdę ty?

Wtulił się w jej ciepły bok, tak bardzo pragnął znowu ją zobaczyć. Od tylu lat, nareszcie poczuł się jak w domu.

- Wyrosłeś - przyjrzała się jego twarzy, przesunęła ręką po jego przydługich włosach. Niebieskie oczy śledziły każdy jej ruch. - Cieszę się, że tu jesteś, synku.

- Ja też mamo - ze wzruszenia jego oczy zaszły łzami.

- Chodź, coś ci pokażę.

Wstała z krzesła i podeszła do parapetu. Wzięła w ręce jedną doniczkę i przestawiła na stół. Odcięła kwiat róży i wręczyła mu w dłoń.

- Będzie ci o mnie przypinał, synku.

Uśmiech szczęścia zawitał na jego twarzy. Wierzył, że teraz już będą dobrze, a kwiaty przestaną się palić.

***

- Wróciłeś... Myślałem, że zostaniesz.

Steve wyciągnął przed siebie kwiat. Delikatnie dotykał jego płatków, jakby były najcenniejszym skarbem na świecie.

- Sprawiła, że kwiaty już nie płoną.



467 słów

Takie krótkie. Nawet nie ma tu jakiegoś większego sensu, po prostu to jest.

[03.11.2020r.]

Ludzie widzą wszystko, gdy jest za późno | Stucky | One ShotsWhere stories live. Discover now