2. Pierwsze Spotkanie

68 0 0
                                    



- Każdy młody Magizoolog jest przydzielany do mniej więcej ośmioosobowej drużyny. - Tłumaczył chłopak, poprawiając okulary znajdujące się na jego nosie. - Ty będziesz w sektorze czwartym panno Lovegood, przydzielanym głównie do zalesionych, zielonych terenów, pod ssaki i ptaki.


     Para przeszła przez drzwi do pokoju w którym zajmowało się biurko, szafki, dwa krzesła. Wyglądałoby to naprawdę zwyczajnie gdyby nie gobeliny z dokładnymi rysunkami i opisami magicznych stworzeń, wiszące na ścianach, szklany sufit, który miał imitować taflę wody i kły zwierząt, zatopione w żywicy i skrzętnie posortowane na niskich etażerkach pod ścianą. Młody mężczyzna odgarnął włosy z twarzy i ciągną swoją wypowiedź:


- Usiądź tutaj, zaraz przyjdzie przedstawiciel twojego zespołu. On oprowadzi cię po całym budynku, wytłumaczy wszystko dokładnie, opiszę pracę, rozumiesz? Prawdę powiedziawszy jesteś jedną z naszych najmłodszych kadetek, która przeszła wszelkie testy więc myślę, że z taką głową wiele do tłumaczenia ci nie trzeba ale wiesz, procedury. - Uśmiechnął się do niej lecz sama dziewczyna nie była wstanie stwierdzić czym ów uśmiech był nacechowany. - Pamiętaj, że twój mundur i odznaka z imieniem również niedługo będzie gotowa więc nie zawieruszcię się razem na parę godzin, dobrze Panno Lovegood? Przypomnij o tym mojemu przełożonemu.


- Wszystko zrozumiałe proszę pana. - Rozbrzmiał jej rozmarzony głos gdy w końcu mogła przerwać monolog bruneta.- Dziękuję Panu, Panie Rox.


     Chłopak uśmiechnął się lekko speszony i na odchodne powiedział jej tylko: ,, Proszę, mów mi po imieniu. Luther". Był wyjątkowo miły dla niedoświadczonej dziewczyny. Po tym gdy wyszedł młoda, blondynka rozejrzała się po pokoju. Wszystko wydawało jej się takie ciekawe jednak nie wiedziała czy wolno jej czegokolwiek dotykać. W końcu wstała z fotela i podeszła do biurka na, którym były jakieś notatki i dziennik podpisany R.N.S. Luna definitywnie nie znała osoby o takich inicjałach, przynajmniej jeszcze. Jej uwagę skupiło pióro leżące pomiędzy stronami ów dziennika, było długie i czerwone, a jego końcówka była idealnie przygotowana do pisania choć była już definitywnie długo używana. 


     Niestety rozmyślanie nad ów piórem przerwał dźwięk przekręcania klamki i otwierania drzwi. Gdy Lovegood odwróciłą się w kierunku drzwi ujrzała wysokiego, lekko zasapanego mężczyznę. Na pierwszy rzut oka był od niej o parę lat starszy, bardzo dobrze zbudowany, jego ciemne dredy spoczywały na jego ramionach, a złote oczy wybijały się na tle jego śniadej skóry i kruczej brody. Gdy przeszedł przez drzwi i uspokoił oddech spojrzał, na młodą dziewczynę i przeleciał po niej badającym wzrokiem.

- Witam, ty musisz być naszym nowym członkiem prawda? - Zapytał zachrypniętym, niskim głosem. Podszedł i wyciągnął do dziewczyny rękę i uścisnął jej dłoń. - Ponoć dopiero w tym roku skończyłaś Hogwart z fenomenalnymi ocenami z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, tak?


- Zgadza się Sir, nazywam się Luna Lovegood. - Lunie wydawało się, że widziała pewien podziw w jego oczach. Podziw bądź... lekką zazdrość?


- Ach wybacz mi moje maniery. Mówmy sobie po imieniu jak każdy z każdym w mojej drużynie. Rolf Scamander. - Mężczyzna mimo zmiany tonu głosu nie wyglądał na zakłopotanego. Dodał lekko zirytowanym głosem. - Tak, ten Scamander. Wolę uprzedzić ów pytanie.


     Para usiadła i zaczęła rozmowę wstępną. Luna nie oceniała chłopaka przez pryzmat nazwiska, a on jej przez dość... ciekawe wyczucie stylu. Co prawda na początku był dość zdziwiony ale musiał przyznać, że dość dobrze rozmawiało mu się z młodą Lovegood. Była konkretna, inteligentna i definitywnie lubiła zwierzęta co było dla Scamandra bardzo ważne. Chciał by jego zespół był zgrany i złożony z najlepszych.


     W czasie rozmowy Rolf pokazał Lunie dziennik ze stołu, były w nim zapisane skrupulatne terminy magizoologicznych eksploracji, zapisane piórem feniksa. To było niesamowicie interesujące. Po paru minutach oboje wstali i wyszli z pomieszczenia gdyż Scamander przypomniał Lunie, że musi ją oprowadzić po całej stacji, a po tym zapoznać ją z resztą drużyny. Oczywiście nie mogli również zapomnieć o mundurze gdyż Luther by mu tego nigdy nie odpuści.


... 


- Przecież ona jest dla ciebie za młoda, stary! - Powiedział rozbawionym głosem Luther, zamykając okno przez, które zimne, nocne powietrze dostawało się do pomieszczenia.


- Oj cicho. - Odparł zirytowany mulat, przewracając oczami. - Czy naprawdę nawet nie mogę ci powiedzieć, że ktoś jest słodki? Zresztą... To, że jest słodka nie znaczy, że muszę brać z nią ślub i mieć dzieci, dobrze? Jest słodka ale to tylko moja w s p ó ł p r a c o w n i c a.

One Shots - Luna & RolfWhere stories live. Discover now