52. One way flight

1.8K 158 54
                                    

Wybaczcie spóźnienie z rozdziałem, ale dosłownie padam na twarz i ledwo chodzę, jestem strasznie zabiegana i zmęczona, ale mam nadzieję, że rozdział wyszedł dobrze x

Jeśli przeoczyłam jakiś błąd, napiszcie w komentarzu, proszę

• • •

Harry postanowił przygotować coś miłego dla Louisa, aby jakoś załagodzić między nimi ten spór, chociaż nie nazwałby go tak, bo oni się nie kłócili, po prostu... było niekomfortowo. Dużo spraw ostatnio ogarniał w firmie, ale dodatkowo chodził do hotelu i pytał pracowników, czy mogliby mu pomóc. Nie bardzo wiedział, co robić, czego się chwycić, na swoją obronę miał jedynie deklarację, że nie mógłby tego zrobić, ale nic poza tym.

Szczerze się bał... bał się rozstania z Louisem na zawsze, ponieważ wiedział, że ten został zraniony już drugi raz w ten sposób i na pewno nie będzie w stanie mu wybaczyć. Owszem, nadal się kochali, ale nie mógł powiedzieć: słuchaj, skarbie, skoro nadal mnie kochasz, pozostań przy mnie i zapomnijmy o wszystkim. To nie wchodziło w grę.

— Wróciłem — uśmiechnął się delikatnie, chcąc podnieść się na duchu, gdy usłyszał głos Tomlinsona, a następnie odgłos zdejmowanych butów.

— Ja wróciłem wcześniej i przyrządziłem posiłek — odparł, aby wiedział, gdzie się kierować. Spojrzał na stół i odetchnął głęboko... spokojnie, Harry.

— Myślę, że musimy pogadać — mruknął, podążając do kuchni, a następnie uchylił usta, gdy zobaczył zastawiony stół w jadalni, która w sumie była połączona z tamtym pomieszczeniem. Nie bardzo wiedział, dlaczego było tu tyle jedzenia, bo we dwójkę na pewno tyle nie zjedzą...

— Używałeś mojego laptopa i widziałem bilet — zaczął cicho, podchodząc do młodszego, aby podać mu bluzę, bo widział gęsią skórkę u niego. — Skoro jutro wyjeżdżasz, nie będzie cię na Dziękczynieniu i... pomyślałem, że dzisiaj możemy zjeść ten obiad i... wiesz.

— Ktoś jeszcze przyjdzie? — zapytał, chętnie ubierając bluzę, bo było mu naprawdę zimno.

— Nie, chciałem spędzić z tobą trochę czasu sam na sam... póki jeszcze mogę, rozumiesz?

— Nie wiem kiedy-

— Widziałem... lot w jedną stronę, nie oczekuję, że wrócisz po dwóch dniach, chcę dać ci przestrzeń, jakiej widocznie potrzebujesz, ale... chcę, żebyś wiedział, że po pewnym czasie będę próbował się z tobą skontaktować, aby naprawić to wszystko.

— W porządku — kiwnął jedynie głową, ujmując dłoń Stylesa. — Jest mi cholernie przykro... to była trudna decyzja, ale naprawdę tego potrzebuję. Chcę przemyśleć na spokojnie wszystkie sprawy, a tutaj nie mogę.

— Nie musisz się tłumaczyć — posłał mu pokrzepiający uśmiech. — Rozumiem nawet bez słów.

Obaj usiedli przy stole, nakładając po trochu każdej potrawy i mimo iż znowu trwała cisza, nie była tak niekomfortowa jak te inne. Ta była... zrozumiała. Harry nie starał się go zatrzymywać i naprawdę to doceniał, może weźmie to pod uwagę, gdy będzie chciał podjąć decyzję, ale kto wie? Na razie zajmował się kurczakiem i opiekanymi ziemniakami.

— Od pierwszego będą już na Malcie — odchrząknął loczek, ocierając usta wierzchem dłoni, bo zapomniał o chusteczkach, a nie chciał teraz wstawać.

— Coś zamierzasz? — spytał, spoglądając na niego kątem oka.

— Spędzić tam święta? Może — wzruszył ramionami. — Byłoby miło, gdybyś był tam ze mną... jeśli tylko będziesz chciał.

— Nie wiem... nie odpowiem ci teraz — mruknął, upijając trochę soku ze swojej szklanki.

Harry kiwnął głową i uśmiechnął się, nieco to wymuszając, ale w sumie czego on się spodziewał? Ta cała noc w hotelu wszystko zepsuła... teraz mogliby się cieszyć i żyć miłością, a nie zmartwieniami. To było trudne... dla nich obu, ponieważ obaj się kochali i ta miłość była jeszcze tak ogromna, a teraz mieli być na innych kontynentach i wszystko zależało od dwóch rzeczy.

— Wiesz, to bardzo miłe, co zorganizowałeś — uśmiechnął się lekko, odsuwając od stołu. — Naprawdę to doceniam.

— Mogę cię jutro odwieźć na lotnisko? — spytał, odwzajemniając uśmiech. Nie chciał zaplusować u młodszego, chciał po prostu spędzić miło czas z nim i chyba się udało, nawet jeśli mało rozmawiali.

— W porządku — w jego oczach był pewien błysk, którego nie potrafił rozszyfrować, ale postanowił się w to nie wgłębiać, ponieważ nie chciał psuć atmosfery.

Obaj wstali ze swoich miejsc niemal w równym czasie i mieli ochotę się zarumienić, ale nie mogli, bo nie byli w stanie, nawet jeśli chcieli. Harry ujął jego dłoń i poprowadził do salonu, gdzie włączył wolną piosenkę zespołu the Cinematic Orchestra.

— Co rob-

— Shh — uciszył szatyna, układając wolną dłoń na jego talii. — Pozwól nam na ten moment — szepnął.

Louis objął go za szyją i zbliżył się na tyle, aby ułożyć policzek na jego ramieniu, a wtedy obaj zamknęli oczy i poruszali się powoli po salonie, wsłuchując w muzykę.

There is a house built out of stone, wooden floors, walls and window sills. Tables and chairs worn by all of the dust... This is a place where I don't feel alone, this is a place where I feel at home...

Na chwilę nie myśleli o niczym, po prostu skupiali się na biciu swoich zakochanych serc i piosence, przez którą ich humory nieco opadły, ale nie była to zła rzecz, oczywiście, że nie! Było intymnie, nawet jeśli wciąż byli w ubraniach, nie całowali się ani nie dotykali w niegrzeczny sposób.

Styles w pewnym momencie po prostu objął młodszego i wcisnął nos między jego włosy, wyczuwając przyjemny zapach jagodowego szamponu. Kołysali się lekko na boki, a czas leniwie płynął dalej.

By the cracks of the skin I climbed to the top, I climbed the tree to see the world when the gusts came around to blow me down.

Już za niedługo nie będą tak tańczyć, nie będą blisko siebie i nie będą się przytulać, gdy jeden z nich będzie w rozsypce. Słońce odejdzie, a pozostanie jedynie Deszcz, którego teraz nie potrafili docenić.

I held on as tightly as you held onto me.

Żałośnie zabawne... dwójka kochających się ludzi musiała się opuścić na jakiś czas albo na zawsze z powodu jednej kobiety, która nie miała dowodów na zdradę, a Harry nie miał dowodów na nie-zdradę.

Tej nocy trudno im było zasnąć, ponieważ myśleli o jutrzejszym dniu, rozłące i pożegnaniu. Czy skończą jak Rosie i Alex z komedii romantycznej? Już zawsze daleko od siebie... robiąc inne rzeczy... z innymi ludźmi.

Louis, słysząc w końcu miarowy oddech starszego, co świadczyło o śnie, wstał i zgarnął spakowaną walizkę, ale zanim wyszedł z sypialni, złożył malutkiego buziaka na jego skroni. Nie chciał niczego obiecywać, bo nie wiedział, czy sobie z tym poradzi, więc... robił to, co robił.

Opuszczał Harry'ego w najokrutniejszy sposób, nie dając im szansy na pożegnanie, ale nienawidził tego, bo czuł, że jedyne, co będzie w stanie wykrztusić, to szloch i jakiś bełkot. Chciał być silny, czuć moc i mieć kontrolę... choć raz.

Zadzwonił do Conrada, który zadeklarował, że zjawi się za kilka minut. Wyszedł z apartamentu, martwiąc się, że ktoś okradnie Stylesa albo go skrzywdzi, ale nie miał innego wyboru, jak zostawić niezamknięte drzwi.

Gdy siedział już w samochodzie, czuł łzy w oczach. Starał się to kontrolować i nie wychodzić na beksę, ale czy inni nie czuliby się podobnie w takiej sytuacji? Oczywiście, mógłby zapomnieć o sprawie, w końcu Camille nic nie udowodniła, ale... to bolało, zwłaszcza że już raz jego serce było złamane przez zdradę i nie potrafił tak dłużej. Człowiek miał swoje granice.

And now, it's time to leave and turn to dust...

Everything is for sale | Zouis, LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz