Tom IV, Rozdział 5. Pustka.

608 76 55
                                    

꧁꧂

   Lucy nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie mogła znaleźć sobie ani zajęcia, ani miejsca — nawet we własnym domu. Była w mentalnej rozsypce, a liczne siniaki na jej ciele przypominały o tym, co zaszło między nią, a Natsu.

   O dziwo już nie płakała. Zabrakło jej łez oraz sił.

   Nawet jej wierny towarzysz Plue nie był w stanie zwrócić na siebie uwagi ukochanej Pani. Nie rozumiał skomplikowanych problemów ludzi. Jedyne co mógł zrobić to cichutko położyć pyszczek na jej kolanach i patrzyć jak cierpi.

   Lucy spojrzała na zegarek. Było już grubo po północy, ale nie miało to dla niej znaczenia. Rękoma otarła opuchnięte oczy i obszczypane policzki. Błądząc gdzieś w odmętach umysłu, dźwignęła się z krzesła. Nie uspokoi się, jeśli czegoś ze sobą nie zrobi.

   Ubrała się więc, wzięła Plue na smycz i wyszła z domu.

   Sama nie wiedziała, dokąd zmierza. Nie obrała konkretnego celu i szła tam, gdzie poniosły ją nogi. Przecznicę dalej usłyszała krzyki rozbrykanej młodzieży, która najpewniej pijana wracała do swoich domów. Życie toczyło się swoim rytmem, lecz ona na ten moment z niego wypadła.

   W pewnej chwili zreflektowała się, że jest w parku — tym samym, gdzie kiedyś do jeziora skakał Natsu po frisbee dla Plue. Czasami też spotykali się na wspólne bieganie lub niekiedy zupełnie przez przypadek na siebie wpadali.

   Byłaś dla niego tylko zabawką...

   Wykorzystał cię...

   Potraktował jak dziwkę...

   Wbił nóż w serce...

   Udowodnił, że nic dla niego nie znaczyłaś, a to wszystko było fikcją...

   Pokręciła obolałą głową na boki. Chciała wyrzucić te wspomnienia w siną dal. Jak najdalej się ich wyprzeć.

   Strudzona przysiadła na jednej z wielu ławek i spuściła psa ze smyczy. Rozejrzała się po okolicy; na dworze było bardzo cicho i spokojnie, choć niekiedy zawiał chłodniejszy wiatr, który sprawiał, że było jej zimno.

   Chowając zlodowaciałe dłonie do kieszeni, skrzyżowała nogi w kostkach i odchyliła głowę do tyłu. Spojrzała wysoko do góry wprost na czyste granatowe niebo usłane milionami gwiazd. Nagle jedna z nich przysłowiowo spadła, tworząc białą podłużną smugę na sklepieniu. Pomyśleć życzenie? Nie, teraz nie miała na to ani ochoty, ani siły. Po raz kolejny westchnęła głęboko. Zawiesiła wzrok na ulatującej z jej ust parze.

   Jak teraz będzie wyglądała jej najbliższa przyszłość? A przede wszystkim jak zachowa się, gdy pewnego dnia stanie oko w oko z Dragneelem? Ucieknie? Uda, że go nie zna? To będzie trudne, bo łączy ich wspólne miejsce pracy, a także przyjaciele, dlatego...

   — To chyba nierealne, żeby unikać go do końca życia... — dokończyła na głos — chociaż?

   Cokolwiek by się nie działo, życie toczy się dalej, a ona nie mogła ot tak się załamać. Ludzie czasami spotykają się z o wiele gorszymi problemami, a jednak starają się sobie radzić, jak potrafią. Jej mama zawsze powtarzała, że jeszcze nie raz przyjdzie jej zderzyć się z twardą rzeczywistością i jeszcze nie raz doświadczy uczucia bólu, czy zawodu, lecz najważniejsze jest starać się szukać na to sposobu. Kluczem jest, żeby się nie poddawać i walczyć o to, aby każdy kolejny dzień był lepszy od tego poprzedniego.

   Problem w tym, że łatwo jest o tym mówić, a praktyka często odbiega od brutalnej rzeczywistości. Jedno jest jednak pewne; czas leczy rany i to niepodważalna prawda. Tak, to jest chyba właśnie to, czego Lucy teraz potrzebowała — czasu.

Mężczyzna z tatuażem II [ZAKOŃCZONA]Where stories live. Discover now