Rozdział 10

22 2 0
                                    

Zimna Rosa siedziała przy posłaniu Iskry Ognia. To był cud, że ta żyła. Ledwo, bo ledwo, ale żyła. Boki delikatnie podnosiły się i opadały. Na pysku miała bandaże zasłaniające rany jakie zadał jej Ziarno Drzewa.

Dopiero kiedy Zimna Rosa prawie straciła swoją najlepszą przyjaciółkę zdała sobie sprawę, że bez niej nie ucieknie z tego miejsca. Po prostu nie mogła pozwolić by ta umarła w takim miejscu. Po spędzeniu tu ponad połowy swojego życia.

Dlatego postanowiła zrobić wszystko by przekonać ją, że ten plan ma szanse się udać.


~*~


Iskra Ognia tymczasem znowu obudziła się na polanie skąpanej w blasku księżyca. Rozejrzała się szukając Ignisa.

Ognisty ptak przeleciał nad jej głową robiąc beczki. Zrobił korkociąg lądując tuż przed Iskrą Ognia. Spojrzał na nią i wydobyło się z niego oślepiające światło.

Ruda lisica musiała zamknąć oczy, a kiedy już je otworzyła zamiast feniksa stał przed nią złotawy lis. Futro Ignisa jak zawsze lśniło niczym płomienie.

- Jak się czujesz? – spytał patrząc na nią. – ledwo udało nam się cię uratować

- Nam? I skoro mnie uratowaliście to, dlaczego tu jestem? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Ignis westchnął cicho.

- Mnie i reszcie strażników, to chyba oczywiste, prawda? – powiedział Ignis z lekkim uśmiechem. – A jesteś tu, bo twoje ciało musi się jeszcze zregenerować.

Iskra Ognia skinęła głową na znak, że rozumie. Spodziewała się, że zaraz zaczną trening, jednak za horyzontu wyłonił się jasny kształt. Leciał szybko i już po kilku chwilach latał nad nimi zataczając okrąg. Po chwili zrobił pętle i wylądował.

Tak jak wcześniej z Ignisa wydobyło się z niego światło i po chwili zamiast ptaka stał tam srebrzysty lis. Iskrze Ognia wydawał się dziwnie znajomy, zwaliła to jednak na stare wspomnienia z czasów przed areną.

- Dziś pomogę Ignisowi – oznajmił srebrny lis o szarych oczach. – Jestem Flugur, ale pewnie się tego już domyśliłaś


~*~


Zimna Rosa westchnęła słysząc wołanie do jaskini głównej. Zdziwiła się widząc piątkę nowych lisów. Dwóch identycznych, czarnych samców o zielonych jak szmaragd oczach. Były tam też dwie, również czarne lisice, jedna o ciemnoniebieskich oczach, a druga o bursztynowych. Obok nich stał biały lis o pastelowych zielonych oczach.

- Dziś dołączy do nas piątka nowych lisów, od teraz nazywają się Proszek Węgla, Cień Gawrona, Niebo Nocy, Pióro Wrony i Skrzydło Anioła – odezwał się Głaz, a nowe lisy spojrzały na niego zdezorientowane. Jedynie Skrzydło Anioła, biały lis, wydawał się   spokojny.

Jakby nie przejmował się miejscem w jakim się znalazł i wieczną groźbą śmierci, która była nieodłączną częścią areny.

Choć może po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy? Nie zwrócił uwagi na odór śmierci i krwi, który wypełniał całą jaskinię i wsiąkał w futra lisów. Nie dostrzegł blizny i świeżych ran.

To w jakiś sposób zirytowało Zimną Rosę. Jak mógł być tak spokojny w obliczu śmierci?  Brutalnej śmierci, walce dla rozrywki jakiś bogaczy.

Serce Lisa Tom 1 Lisia Arena [Stara Wersja]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz