Prolog

112 15 26
                                    

Mawiają w Aldimarze, że Świat ma duszę, a wiatr to jego głos, który płacze nad Ziemią, bo smuci go jej widok. Straszną jest więc rzeczą, kiedy wiatr zamiera.

Arcymistrz Darius


     Noc nad Aldimarem była piękna i przejrzysta, wręcz kryształowa. Księżyc świecił lekko, ledwie widoczny zza pasa chmur, jako niemy obserwatorem rozgrywających się na Ziemi wydarzeń.

     Pośród widmowego, miękkiego światła, oświetlającego ulice miasta, kroczyła uroczysta procesja, przed którą pierzchały koty, psy i wszelkie inne stworzenia, żyjące na uliczkach Aldimaru. Nikt, nawet one, obdarzone szczątkowym intelektem, nie chciały narazić się Czarnym Płaszczom. Sprawny obserwator zdołałby dostrzec żarliwe, wręcz fanatyczne uniesienie na twarzach ludzi. Dlatego też czternastolatek z lękiem, wypisanym na twarzy, wyróżniał się, jak pies pasterski, w stadzie wilków.

– Ojcze? – szepnął niepewnym głosem – Moglibyśmy przełożyć Ceremonię? Jesteś w końcu jednym z Mistrzów Diabelskiej Inkwizycji! Błagam, nie możemy spróbować za rok?
Mężczyzna, idący obok chłopaka, spojrzał w jego kierunku, z politowaniem i zdziwieniem, jakby był zaskoczony strachem nastolatka.

– Dobrze wiesz, że nie, Elbenie. Naprawdę boisz się Ceremonii Spaczenia? – w tym momencie, w jego głosie pojawiła się żelazna nuta. – Spójrz wokół siebie. Nie jesteś jedyny.

     Miał rację. W procesji, przed nimi i za nimi, szło czterech innych nastolatków. Każdy z nich, ubrany był w długą, smoliście czarną szatę, z czerwonymi zdobieniami. Wyglądali w nich, jakby nieudolnie próbowali upodobnić się do kruków, albo jakby w czasie zabawy, założyli na siebie ubrania swoich ojców. Żadna jednak osoba nie miała na tyle śmiałości, by im o tym powiedzieć.

     Obok każdego z nastolatków, podążał wybrany przez nich członek rodziny. Elben spojrzał na ubranie idącego obok niego ojca i poczuł, jak kiełkuje w nim radość, zmieszana z pełnym respektu szacunkiem.

     Szata jego towarzysza była niemal całkowicie czerwona, z nielicznymi czarnymi paskami u spodu. Krwisty kolor jego szat, zabarwionych Mocą, był wyznacznikiem piastowanej siebie funkcji w szeregach Inkwizycji.

     Elben odwrócił wzrok i skierował go ku swoim stopom, czując jak na powrót, wstępuje w niego niepokój. Nie, chłopak nie bał się Ceremonii. Obawiał się Odrzucenia i hańby, jaka spadłaby na jego rodzinę.

     Chociaż Odrzucenie zdarzało się rzadko, krążyło nad młodymi, przyszłymi Inkwizytorami, jak widmo zagłady. Zawsze istniał nikły cień szansy, że Mroczny Pan z jakiegoś, tylko sobie znanego powodu, nie przyjmie przysięgi wierności. W takim właśnie momencie niedoszły Akolita, okrywał się hańbą, a wraz z nim cierpiał cały jego ród.

– Przynosisz mi dumę, synu – powiedział cicho ojciec, przerywając moje pełne złych przeczuć rozmyślania. Zrobił to tak cicho, że przez chwilę zastanawiałem się, czy te słowa nie były wytworem mojego umysłu. Poczułem się jednak lepiej. Tak dobrze, że zamiast patrzeć na kamienie pod stopami, jak to robiłem dotychczas, zacząłem się uważnie rozglądać.

     Patrząc na puste ulice, można by uznać, że Aldimar jest miastem duchów. Człowiek, który tak by twierdził, myliłby się jednak bardzo. Chociaż główna ulica stolicy była opuszczona, z okien pobliskich domów, wyglądały ludzkie twarze, chcące zobaczyć przyszłych Inkwizytorów. Dzisiaj było ich jeszcze więcej niż zazwyczaj. Elben miał wrażenie, że te oczy, przeróżnych kolorów i wielkości, błyskające w ciemnościach, patrzą na niego oceniająco i z zaciekawieniem, szybko jednak zmieniającym się w pogardę dla jego osoby.

Skażeni MagowieWhere stories live. Discover now