Jak miło, że zmieniłeś zdanie

30 5 11
                                    

     Zastępy Szeolu była organizacją, przed którą drżał cały wszechświat. Zrzeszała zarówno istoty światła, jak i mroku. W ostatnich latach historia o jej potędze urosła tak bardzo, że wydawała się mitem. A jednak jej członkowie stali tak blisko, zaledwie kilkanaście kroków dalej, przerażająco realni.

     Podobno istoty służące temu stowarzyszeniu były mu bezgranicznie lojalne. Poświęcały ciało i duszę, dla większego dobra. Organizacja ta potrafiła nagradzać, ponad wszelkie wyobrażenia, ale też torturować, truć i mordować wszystkich, stojących jej na drodze do celu. A ten staruszek wyglądał na wysoko ustawionego w hierarchii Szeolu...

– Czego szukacie w tym miejscu, dzieci Inkwizycji?– spytał ponownie mężczyzna, spokojnym, cichym głosem i roześmiał się.– Tak, widzę cię chłopcze kryjący się w mroku. Nie bądź tchórzem, dołącz do nas.

     Elben przez chwilę, zastanawiał się, czy staruszek nie blefuje. Zamarł bez ruchu, bojąc się nawet odetchnąć. Wtedy mężczyzna, jakby zniecierpliwiony oczekiwaniem, odwrócił się, a jego oczy odnalazły oczy Elbena. Chłopiec zadrżał, pod wpływem tego wzroku. Przeraził się tak bardzo, że nie pomyślał nawet o zignorowaniu rozkazu. Zamiast tego, posłusznie podszedł do ogniska, omijając Trogi i stanął obok Atlasa.

     Na bezgłośny rozkaz dowódcy, stwory wycofały się w mrok. Wciąż jednak były blisko, gotowe, aby obronić swojego pana. Na placu zostali jednak tylko przyjaciele, starszy mężczyzna i miotające się w klatce chowańce.

– Długo na was czekałem Atlasie i Elbenie. O tak, wiem, jak się nazywacie. Wiem wszystko o was, więcej niż wy sami. Widzę wszystko. Ja, który upadłem, pierwszy wśród cnotliwych!

     Mózg Elbena pracował na najwyższych obrotach i szybko wychwycił skrawek informacji. Lekcje Demonologii w końcu mu się przydały. Rozpoznał stwora, który stał przed nimi i chociaż ciężko było mu to przyznać, ich szanse na przeżycie zmniejszały się z każdą sekundą.

– Jesteś Belial – wychrypiał – Książę Piekła, Mroczny Starzec, Ten, Który Nie Ma Pana. Władca Kłamstw.

     W międzyczasie wysłałał Atlasowi serię pomocnych wspomnień, ponownie aktywując wiążącą ich Więź Krwi. Nie przypominał sobie jednak żadnej informacji, pomagającej w pokonaniu księcia demonów.

     W chwilach takich, jak ta, Elben był wdzięczny losowi, że połączenie nie działało cały czas. Dzięki temu był w stanie uspokoić się i nie atakować myślami przyjaciela, krzycząc: „POMOCY, ZARAZ UMRZEMY!". Nie poprawiłoby to ich sytuacji w żaden sposób.

– Zaimponowałeś mi dzieciaku – potwierdził jego słowa Belial. – Jednak nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji. Musicie umrzeć. Nadszedł czas zemsty na...

– Nie powinieneś być teraz w Głębi? – przerwał mu szybko Atlas, a Elben natychmiast pokiwał głową. Musieli w jakiś sposób zagadać demona i zyskać na czasie, aby wymyślić plan ucieczki.
– Jesteś jednym z Książąt Piekielnych i ... – ciągnąłem myśl przyjaciela.

     Belial, bez ostrzeżenia, ryknął wściekle i urósł na wysokość pobliskich domów. Laska, na której jeszcze przed chwilą się opierał, rozjarzyła się do czerwoności i rozciągnęła w bicz. Temperatura powietrza zamieniła się z nieznośnej w prawie morderczą. Elben poczuł, jak rozpuszcza się jego ubranie i skóra. Z Atlasem wcale nie było lepiej.

– WYGNANY! – warknął wściekle, a niewidzialna siła przygięła Inkwizytorów do podłogi. – PRZEKLĘTY ABBADON, SAMAEL I ASMODEUSZ! ZDRAJCY! OPUŚCILI MNIE, KTÓREGO FAŁSZYWY BÓG STRĄCIŁ JAKO PIERWSZEGO! JEDNAK NADCHODZI CZAS ZEMSTY!

      Z ciała Beliala wystrzeliwały wiązki czarnego światła, falą ogromnej mocy. Moc była starożytna, ciężka, wibrowała elektrycznością. Powoli zabijała bezbronnych, pozbawionych mocy i zdolności do ucieczki Inkwizytorów. Rozlała się po całym placu, niczym mroczna, niedająca się powstrzymać fala krwi.

     Elbenowi wydawało się, że w niej tonie, z trudem łapał oddech, przyciskając dłoń do piersi. Czysta furia przytłaczała go, dławiła, przerastała i przelewała się przez jego ciało, porażając nerwy chłopaka niczym uderzenie pioruna.

     Belial spojrzał na nich, maleńkich w porównaniu z nim, bezsilnych. Byli tacy słabi. Mógł ich zmiażdżyć w każdej chwili albo zostawić. I tak umierali z powodu temperatury i krwotoków wewnętrznych. Jednak zemsta na sługach Lucyfera, nie przyniosła mu upragnionego samozadowolenia.

     Elbenowi ćmiło się w oczach, lecz starał się nie zamykać powiek, podczas gdy między nim a Atlasem rozgrywała się wewnętrzna bitwa. Ostatkami sił, leczyli się wzajemnie, przeklinając głupotę tego drugiego. Energii, zostało im tylko tyle, by utrzymać funkcje życiowe tylko jednego z nich, ale żaden nie chciał się poddać. Elben próbował przekonać Atlasa, żeby nie marnował energii na niego i ratował siebie, ale ten był głuchy na jego prośby.

     Mimo swojej postawy chłopiec wcale nie chciał umierać. Bał się za to życia bez swojego przyjaciela, które jawiło mu się jako puste i pozbawione znaczenia. Wręcz czuł rozczarowanie ojca, kiedy wreszcie dopuści do siebie informację, że jego syn nigdy nie wróci z misji. Że zawiódł pokładane w sobie nadzieje i okazał się niegodny wstąpienia do Inkwizycji.

     Głowa Elbena opadła bezwiednie na bok. Wydawało mu się, że zobaczył ojcowską twarz, wykrzywioną w wyrazie źle skrywanego cierpienia. Młodzieniec chciał go pocieszyć, powiedzieć cokolwiek, ale nie był w stanie.

     Gdy oczy jeszcze bardziej zaszły mu mgłą, oblicze ojca zamieniło się w twarz Reigna. On dla odmiany szczerzył się szaleńczo i zbliżał w stronę chłopca. Elben próbował wstać, odejść, lub zamknąć oczy, nie chciał, żeby jego prześladowca był ostatnią osobą, którą miał zobaczyć w życiu.

     Gdy stanął tuż przy nim i dotknął jego czoła, chłopak poczuł wlewającą się w siebie zbawienną falę energii. Elbenowi wzrok się rozjaśnił i rozpoznał swojego wybawcę. To Belial stał tuż obok i z dłonią na czole Inkwizytora, mruczał skupiony pieśń nieznaną w dziwnym języku.

     Inkwizytor nie wiedział, dlaczego Belial zmienił zdanie i postanowił go uratować. Czuł zarówno strach, wdzięczność, niezrozumienie, niepokój jak i gniew. Część z tych emocji ustąpiła, dopiero kiedy nad mężczyzną zobaczył chwiejącego się, ale definitywnie żywego Atlasa.

– Nie sprawcie, bym żałował tej decyzji – powiedział cicho demon. – Uratowałem was, więc macie wobec mnie ogromny dług. Kiedy przyjdę go odebrać, bądźcie gotowi.

     Machnął ręką i rozwiał się w dym, a wraz z nim całe miasto, Trogi i ognisko. Cała sytuacja, chociaż rozegrała się zaledwie chwilę wcześniej, przypominała bardziej sen niż rzeczywiste wydarzenia.

– On to zaplanował, Elbenie – stwierdził Atlas, po kilku minutach skonfundowanego milczenia. – Ja to wiem.

– Chodźmy je uwolnić – odpowiedział tylko, wskazując klatkę. Nie podzielał pewności przyjaciela.

Skażeni MagowieWhere stories live. Discover now