1. Bo w gwiazdach byliśmi zapisani

316 34 24
                                    




Ludzie zmierzali wybrukowanymi uliczkami nie zważając na innych. Przechodzili nie zwracając na nikogo uwagi bo mieli swoje życie. Nie obchodzili ich inni. Czy to było dziecko leżące na chodniku i płaczące bo zdarło kolano, czy dziewczyna, która siedziała na poobdzieranej ławce, przeżywając swój prywatny koszmar. Przechodzili koło niej bo była dla nich marnym pyłem w całym wszechświecie. Nic nieznaczącą osobą. Dla nich nie było ważne czy będzie o jedną osobę więcej czy może mniej. Obchodziło ich tylko własne ja. Bo byli egoistami myślącymi tylko o swojej osobie.

Ludzie byli, są i będą egoistami, nie ważne czy będą się tego wypierać. Jesteśmy egoistami myślącymi o własnym dobru i własnych potrzebach nie zastanawiając się czy osoba obok przypadkiem nie umiera. Bo w naszym świecie to my jesteśmy jego meritum.

Dlatego też mijali dziewczynę siedząca na poobdzieranej ławce, która wpatrywała się w swoje dłonie zaciskające paczkę chusteczek. Dziewczyna wpatrywała się w nie chcąc sprawić, aby zniknęły z wszechświata. Aby obróciły się w marny proch.

W proch jakim są ludzie.

Aby zniknęły jak ludzie.

Siedziała skulona przed budynkiem śmierci. Budynkiem do którego wiele ludzi wchodziło i już nie wychodziło. Przed budynkiem, który słyszał najwięcej krzyków rozdzierających serca. Przed budynkiem w którym często traciło się ludzi, których się kochało.

Dziewczyna podniosła swoją zapuchniętą twarz i spojrzała na błękitne niebo, na którym świeciło się słońce w którym kąpało się dzisiaj całe Lennox.

Słońce, które powinno przynosić szczęście i radość dzisiaj okazało się być najgorszą możliwością. Nie współgrało, ani trochę z tym co dzisiaj miało miejsce w życiu Fallon Wilson. Aby pogoda współgrała dzisiaj z nią, to aktualnie miejsce powinna mieć największa wichura, deszcz powinien zalać całe to cholerne miasto. A błyskawice powinny błyszczeć na niebie, aby ludzie się bali i zamykali w domach. Tymczasem ludzie chodzili szczęśliwi po ulicach rozkoszując się słońcem, które swoimi promykami oświecało całe miasto.

Pogoda była piękna w ten koszmarny dzień.

Szatynka obróciła głowę w stronę niebieskiego, obskurnego budynku, który krył w sobie wiele bólu i cierpienia, ale także tajemnic.

– Nienawidzę cię. – wyszeptała słabym głosem, gdyż jej gardło było niemal ściśnięte, dlatego nie była wstanie się wysilić na bardziej stanowczy głos, który mogliby usłyszeć inni ludzie.

Ale czy ona chciała, aby inni go usłyszeli? Aby inni wiedzieli o jej cierpieniu? Nie, ona tego nie chciała. Chciała tylko prywatnie przeżywać swój koszmar i nie potrzebowała do tego widzów, którzy obserwowaliby ją jak najciekawszy okaz w muzeum, patrząc na nią z zainteresowaniem poznając jego historię.

Przeniosła swój zamglony wzrok na paczkę chusteczek i zacisnęła je w pięści.

Oparła ręce o uda odziane w czarne jeansy i wstała z ławki, po czym ostatni raz obróciła głowę w stronę budynku, który znajdował się za nią, by odejść i już więcej nie spoglądać na niego. Bo żaden inny widok nie przyniósłby jej takiego bólu, jak widok tego szpitala w którym straciła wszystko co się liczyło, ale i wszystko się zaczęło.

***

Dziewczyna czuła się otumaniona, jakby nie była sobą, a jedynie przyglądała się temu z boku. Oznaczało to, że tabletki uspokajające dalej działały.

Spojrzała na dwa nagrobki wykonane z białego grafitu, które znajdowały się obok siebie i podeszła do pierwszego z nich przejeżdżając swoimi smukłymi palcami po wypukłościach liter, które tworzyły imię i nazwisko zmarłej osoby. Danielle Merit Wilson. Nieodżałowanej pamięci córka, siostra, przyjaciółka. Poniżej małymi literkami była napisana jeszcze data urodzenia i śmierci, a szatynkę serce ponownie ścisnęło. Nie wierzyła w to, dla niej to był tylko koszmar, który był zbyt realny.

DarknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz