2

35 2 1
                                    

Zaparkował astrę siostry na parkingu należącym do zakładu PZM w Pucku. Przy okazji poprosił ochroniarza, aby zerkał na jego samochód. Na szczęście przygarbiony, starszy pan okazał się w porządku i nie dość, że pozwolił mu zostawić wóz, to jeszcze zgodził się go przypilnować. Szady podziękował. Długo zastanawiał się, czy wziąć ze sobą broń, ale w końcu zdecydował, że nie będzie ryzykował. Z bandą dzieciaków nigdy nie wiadomo. Wziął ze sobą jedynie nóż i składaną tonfę. Poza tym zawiesił na szyi odznakę, aby go rozpoznali.

Przyjechał godzinę przed transmisją. Postanowił, że skorzysta z cieplejszej nocy kwietnia i przyjrzy się temu miejscu. Pomyśli. Spróbuje zrozumieć, dlaczego samobójcy wybierają akurat to miejsce do powieszenia się.

Wszedł na ścieżkę rowerową. Dla pewności zapalił latarkę, nie tylko po to, aby oświetlać sobie drogę, ale również by ostrzec rowerzystów o swojej obecności na drodze. Akurat w tej części Pucka nie było oświetlenia. Latarnie kończyły się tam, gdzie brama wjazdowa do Puckich Zakładów Mechanicznych. Już powoli rozumiał skąd taka ilość samobójstw. Droga była oddalona od zabudowań, zero oświetlenia, co za tym szło: była mało uczęszczana o tej porze. Raj dla samobójców, którzy chcieli mieć pewność, że umrą i zostaną odnalezieni za późno.

Ze smutkiem stwierdził, że w sprawach, o których wspomniała blogerka nie znalazł dowodów na potwierdzenie jej teorii spiskowych, seryjnego mordercę czy nawiedzenie. Poza tym musiał przyznać, że prokurator bardzo szybko flagował śledztwa jako zakończone. Nikt się nie bawił w dochodzenia. Sprawdzano okolice, ściągano ciało, ustalano, że śmierć powstała w wyniku uduszenia i po sprawie. Nikt się nie zastanawiał, czy było podwójne dno. Zresztą, kto ma w policji na to czas? Zbyt wiele spraw zalegało na biurkach.

Przysiadł na murku. Za Szadym wylewały się ścieki, które wąską rzeczką spływały wprost do Zatoki. Słyszał ten szum i czuł wyraźnie ich smród, aż postanowił wciągnąć tabakę, by go zniwelować. Przed nim rozpościerały się drzewa, niewiele, kilkanaście sztuk ułożonych w rządku. To tutaj powiesił się przyjaciel blogerki, niejaki Michał Piotrkowski.

Zapalił papierosa. Jak na miejsce otoczone polami, przeznaczone dla rowerzystów, oddalone od głównej drogi wylotowej z Pucka do Władysławowa, miało swój klimat. Coś było tutaj mrocznego, co sprawiało, że czuł się obserwowany. Mimo tego, że się rozglądał nie znalazł niczego, nawet podejrzanego cienia, który mógłby potwierdzić jego przypuszczenia. Popadał w paranoję.

Wstał z murka i podszedł do biało-czerwonego znaku ostrzegającego o ostrym zakręcie. Oparł o niego przedramię tak, żeby swobodnie oświetlać latarką krzaki przed sobą i nie ograniczać sobie ruchów w nadgarstku. Dzięki zdjęciom wykonanym przez techników z łatwością odnalazł gałąź, na której zawisł Piotrkowski. Zastanawiał się tylko, dlaczego pod tym drzewem, przy grubym korzeniu, stało czerwone, ogrodowe krzesło. Takie zwyczajnie, plastikowe. Nie przypominał sobie, żeby widział je na zdjęciach. Poza tym Suchy skończył sprawdzać to miejsce dwie godziny temu i nic nie mówił o krześle.

Czy faktycznie teoria blogerki mogłaby być prawdziwa? Czy dzieje się tutaj coś niepokojącego? Skończył palić papierosa, podszedł do murku i wychylił się za niego. Smród ścieków drażnił go w nozdrza. Wrzucił do niego niedopałek. W tym samym momencie, kiedy papieros popłynął z nurtem usłyszał śmiech dzieciaków.

Youtuberzy nadchodzili od strony kaczego winkla. Domyślał się, że tam zostawili samochód. Żałował, że w tym momencie nie ma z nim Błony. Niestety partner w tym czasie był zajęty dopinaniem spraw prywatnych.

Równocześnie poświecili na siebie latarkami. Przymrużył oczy. Ich było trzech, a on jeden.

– O, nasz ochroniarz już jest na miejscu! – odezwał się najniższy z nich.

WisielecWhere stories live. Discover now