3

25 2 1
                                    


Pomóż mi – szeptała. – Pomóż mi.

Szady stał na krawężniku drogi rowerowej. Przed nim ciągnęły się pola z charakterystycznym drzewem złamanym na pół. Nad trawą, wśród pałek i innej roślinności z szuwarów unosiła się ona – dziewczyna z rudymi włosami i cerą tak bladą, że niemalże białą. Szady zaczął iść do przodu. Czuł, jak woda wlewa się do jego butów, z każdym następnym krokiem sięga kostek, piszczeli, kolan. Kroczył, zahipnotyzowany nieskazitelną urodą. Dziewczyna się uśmiechała. Czerwona szminka podkreślała rudość jej włosów i zieleń kocich oczu. Była piękna. Wyjątkowo piękna, niewinna, pociągająca.

Dziewczyna uniosła dłoń. Tak drobną i delikatną, że kiedy przy niej stanął zawahał się, czy dotykiem nie rozkruszy tej delikatności, tak jak można rozwiać puszystą kulę dmuchawca chuchnięciem. Ona jednak nalegała, co prawda nic nie mówiła, porozumiewała się z Szadym za pomocą myśli – telepatycznie wkradła się do jego umysłu i wydawała mu polecenia, wręcz nakazywała się dotknąć. Nie mógł się oprzeć tej mistycznej sile, więc położył swoją dłoń na jej dłoni.

Chłód bijący ze skóry dziewczyny zawładnął Szadym, momentalnie powalił go na kolana.

W sypialni unosił się metaliczny zapach, jakby przeniósł się na nieposprzątane miejsce zbrodni. Obrócił się na plecy, wciąż wyczuwał mrowienie na opuszkach palców, oprócz tego wyczuł coś jeszcze, tym razem na plecach – coś mokrego i bardzo nieprzyjemnego. Zapalił nocną lampkę, która rozbłysła ostrym światłem. Szady przesunął się na kant łóżka. Bardzo powoli, na bezdechu zdejmował z siebie kołdrę.

Nigdy nie bał się zabójców, ani psychopatów, poniekąd podejrzewał, że sam jest jednym z nich. Koledzy często nazywali go nieustraszonym głupkiem, mało spraw mogło go powstrzymać, gdy się uparł. W szczególności ludzie. Każdy, kto jest człowiekiem może umrzeć. Inaczej sprawa wyglądała przy nadprzyrodzonych bytach: duchach, demonach, diabłach, czy innych nieznanych jemu stworom.

Jak pokonać nieznane? Można się z tym zmierzyć, ale ciężko oszacować wynik.

Szarpnął kołdrą. Spod jego prześcieradła wyciekała krew, coraz więcej ciemnej, momentami wręcz czarnej krwi. Skrupulatnie pochłaniała łóżko, a zaraz za nią podążał chłód. Szady nie zamierzał przeżyć powtórki ze snu i pozwolić się sparaliżować, więc kiedy kałuża krwi niebezpiecznie się do niego zbliżyła, odskoczył do tyłu.

Spadł z łóżka. Przy okazji zarył głową w róg nocnej szafki, aż zadudniło mu w uszach i jeszcze bardziej pociemniało przed oczami.

– Cholera! – krzyknął wściekły na własną niezdarność.

Usłyszał kroki noszące się po korytarzu, otwarcie drzwi do części mieszkalnej, następnie ujrzał zarys postaci w progu. Już się przestraszył, że dziewczyna z moczarów wróciła, gdy w świetle stanęła siostra.

– Co się stało? – Karolina przy nim przyklęknęła. – Boże, jesteś cały mokry. Miałeś koszmar? – Szturchnęła Szadego w ramię. – Brachol, co z tobą?

Widział ją, jak przez mgłę. Serce kołatało, aż chwycił się w okolicy klatki piersiowej. Karolina zniknęła mu z zasięgu wzroku. Przewrócił się na bok.

Co się, do cholery, działo?

Chlust zimnej wody wylanej na twarz sprawił, że wziął głębszy oddech. Poczuł jak spięte mięśnie się rozluźniły. Zdołał usiąść, opierając się o łóżko. Odchylił głowę, żeby poszukać kałuży krwi. Niczego nie znalazł.

WisielecWhere stories live. Discover now