Rozdział siedemnasty

3.8K 426 75
                                    

Chciałabym, żeby ten spacer był dłuższy. Mimo że Thomas nie zachowywał się jakoś mega romantycznie, to jednak uwielbiałam, gdy był blisko. Z nim, nawet cisza była fascynująca.

Nie pożegnaliśmy się przed hotelem.

"Kurde. A mogłam się załapać na całusa w policzek... "

Ale z drugiej strony, poszedł ze mną do mieszkania.

"Nie, nie w tym sensie, zboczuszku!" -roześmiał się głos mojej głupoty.

"Jaki zboczuszek? Normalny człowiek!"

"Tak, tak... Rosie, jak ty lubisz się okłamywać!"

"Cicho bądź, nie zamierzam się z tobą kłócić! "

No więc poszliśmy do mieszkania.

"W progu chwycił mnie w pasie i zaczął namiętnie całować. Wpadliśmy do pokoju... "

"Rose! Zamknij się, idiotko!"

Weszliśmy do mieszkania. Normalnie. Bez spekulacji.

"Haha, no chyba ty!"

"Ej ja tu próbuje coś opowiedzieć!"

Rzuciłam klucze i spojrzałam się na niego. Uśmiechał się zawadiacko i spytał:

-To co robimy?

"Ej, Thomas... Ty czasem nie masz za dużo wolnego czasu? Musisz tu ciągle być? Czy ty masz własne mieszkanie? Hotel? Czy ty bierzesz prysznic?"

"E! E! Odczep się od niego! Coś ci nie pasuje? Chcesz się bić? No dawaj! Na gołe klaty! "

"Woah, dobra nie zapędzaj się... "

"Ja tam lubię, jak nas tak prześladuje. W ogóle, to super być prześladowaną przez jakieś ciacho."

"Po pierwsze: kto dzisiaj mówi "ciacho"? Weź proszę... Już "ciasteczko" brzmi lepiej. A po drugie: on nas wcale nie prześladuje!"

Zaczęłam się śmiać, a chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

-Przepraszam -złapałam się za brzuch- Zignoruj.

-Wiesz co Rosie? -Uśmiechnął się do mnie- Jesteś najdziwniejszą, najbardziej szaloną i najciekawszą osobą jaką znam- "Oooooo! Też cię kocham, Thomas!"-co nie zmienia faktu, że jesteś czasem przeważająca- "Oh! Cudnie! Zawsze chciałam być przerażająca. Gdy byłam mała, zawsze mówiłam mamie "chce być straszna! To mój życiowy cel!". Naprawdę Thomasie, twoje komplementy są takie słodkie, że aż mnie dołują!"

Zacisnęłam usta i kiwnęłam głową, udając, że mnie to bawi. "Ciesz się, gadzie, z ostatnich chwil swojego życia!"- odezwał się mój wewnętrzny Spartanin.

-Chcesz coś zjeść?-spytałam, idąc do lodówki.

Roześmiał się.

-Dopiero co jedliśmy!

Podniosłam brwi.

-No i?- spytałam, nie rozumiejąc związku- To chcesz coś?

Wyszczerzył zęby.

-A co masz?

"Wszystko" -miałam wrażenie, że mój mózg się rozszczepił i patrzę jak porusza brwiami z dziwnym uśmiechem.

"A na co masz ochotę?"- znowu ruch brwiami.

"Jezu, jakie suchary!"

"Kto teraz mówi "suchary"? Teraz się mówi "pocisk"!"

"Nie, wcale nie"

"Dobra zamknij się, było blisko!"

Padłam na podłogę i zaczęłam się śmiać. Nie wiem czemu, nie pytajcie. Czasami tam mam. Reaguję zbyt dramatycznie...

Sangster patrzył na mnie, jak na debila, odwrócił się powoli i zaczął odchodzić. Po chwili jednak wrócił i wymamrotał:

-Zapomniałem jedzenia- wyjął karton soku i owoce, a potem podszedł sobie jakby, zostawiając mnie z napisem "do wytrzeźwienia".

Wstałam, kiedy głupawka przestała być taka silna, ale wciąż uśmiechałam się jak naćpana. Zamknęłam lodówkę.

"...bo pan Sangster-złodziej-owoców nie raczył..."

Poszłam salonu. Ale go tam nie było. "Zostały tylko ślady zbrodni... A może raczej...skórki pomarańczowego morderstwa?"

"Dobra, gdzie on jest, serio"

"łazienka?" zapukałam. Cicho. Otworzyłam lekko. "No, bo proszę was, kto chce znaleźć swojego przyszłego chłopaka w krępującej sytuacji?"

"Hahahahhahahaha! Ja! Ale byłoby śmiesznie!"

"Poniżasz mnie..."

"Uuu, lubię to. To mój życiowy cel."

Poszłam do mojego pokoju.

Stał przy biurku, patrząc się na różę. Podniósł ją i obrócił w dłoniach. Położył. Teraz podniósł ramkę na zdjęcia, którą wzięłam z domu. Jest na niej cała moja rodzinka: mama, tata, ja w wieku 8 lat..."To kompromitujące zdjęcie...Nie chcę o tym rozmawiać." no i Ami, a nawet nasza, a właściwie moja (świętej pamięci) świnka morska Margo.

Twarz miał bez wyrazu. Po prostu patrzył, a ja przyglądałam się mu. Odstawił ramkę, wziął różę i odwrócił się, z zamiarem wyjścia.

-Wow, kradniesz moje pomarańcze, a potem jeszcze różę- uśmiechnęłam się lekko.

Popatrzył na mnie.

-Ja tylko... Chciałem ją wstawić do wody. Zwiędnie ci.-mówił cicho, niczym zawstydzony chłopiec.

-O- wydukałam- nie no spoko.

Przeszedł obok, a ja poszłam za nim. Nalał wody do szklanki i włożył w nią różę. Uśmiechnął się.

-Kwiaty trzeba pielęgnować, Rose. Inaczej zwiędną.

All the faded roses | Thomas Brodie-SangsterDove le storie prendono vita. Scoprilo ora