~Rozdział pierwszy~

11K 604 143
                                    

Moi rodzice nigdy nie zgodziliby się na wyjazd do Paryża jedynie z koleżankami, a co dopiero samej. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie chcieli mnie puścić do Europy. Skakałam wokół nich, dopóki się nie zgodzili. Co prawda musiałam zrezygnować z wielkiej imprezy z okazji moich szesnastych urodzin, ale to nic. Paryż jest tego wart. 

Tak więc rodzice wcisnęli mi moją starszą siostrę i jej narzeczonego do samolotu. Amelia - moja siostra - kiedy się o tym dowiedziała, podkreśliła, że nie będzie mnie niańczyć. A potem trzasnęła drzwiami mojego pokoju i zostawiła mnie z tym niedopowiedzeniem. Bo właściwie o co jej chodziło? Miałam nadzieję, że nie będę musiała się za nimi szwendać po mieście i będę mogła się rozerwać. No bo - tak szczerze - kto nie czuje skrępowania przy starszym rodzeństwie?

Zalety pojawiły się już przy pakowaniu bagaży. Andrew przyjechał w przeddzień wyjazdu do nas i miał nocować. Lot mieliśmy bardzo rano toteż nie chcieliśmy zawracać sobie głowy zbiórkami itd. W każdym razie, podczas pakowania mieliśmy mały problem z ilością miejsca w walizce. Właściwie, to ja nie rozumiem Ami...  Po co jej tyle kosmetyków?  Przecież  Andrew i tak pewnie widział, jaka "piękna" jest bez makijażu...

Ami czepiała się też, że wzięłam ze sobą za dużo książek...  Tylko 4! Na początku chciałam 7, ale po awanturze z nią... zmieniałam zdanie. Ale i tak brakło nam miejsca. Andrew był tak miły i pożyczył nam trochę miejsca w jego walizce. Właściwie, za dużego wyboru nie miał. W końcu musi się starać, by jak najlepiej wypaść przed naszą rodziną. Czasami mu współczuję, ale potem sobie przypominam,  że kobiety rodzą dzieci, a to o wiele, wiele trudniejsze.

 Teraz byłam w Paryżu. Miejscu, które chciałam odwiedzić od zawsze. Na mojej ścianie w pokoju, w Stanach, jest wielka fototapeta wieży Eiffla. Obok niej mam duże okno, z którego widać most Golden Gate, na kolejnej wiszą litery układające się w napis HOLLYWOOD. Wygląda to odrobinę śmiesznie, ale to wszystkie rzeczy, które są dla mnie ważne.

Po rozpakowaniu (dostaliśmy super pokój z widokiem na łuk triumfalny,  ale musiałam mieszkać z tamtą dwójką... Porażka) poszłam na spacer. Przecież trzeba wyjść swojemu szczęściu naprzeciw. Ami i Andrew postanowili zepsuć mi plany i udali się ze mną... Ugh! Szłam więc przodem, nie przyznając się, że jestem z nimi w jakikolwiek sposób spokrewniona. Nie chciałam przecież być postrzegana jako dziecko potrzebujące opieki.  Żaden by na mnie nawet nie spojrzał.  Idąc, unosiłam głowę i patrzyłam się na wszystkich mijających mnie ludzi z uśmiechem. Nigdy nie wiadomo, kiedy miniesz tego jedynego. Poprawiłam fryzurę, widząc jednego. Opalony blondyn z jasnymi oczami. Niebieska koszulka opinała się, uwydatniając każdy mięsień. 

"Typowy mięśniak czy niezdający sobie sprawy z własnych walorów chłopak?" - odezwał się mój mózg.

Mrugnął do mnie, a ja poczułam, że serce zaczyna mi bić mocniej... A może przeciwnie,  zatrzymało się?  Może dostanę palpitacji serca, zemdleję, a potem zabiorą mnie do szpitala? Zjadą się moi rodzice i będą patrzeć, jak ich córka staje się warzywem... 

Zaczerpnęłam głęboko tchu, jakbym się dusiła, a chłopak spojrzał na mnie jak na idiotkę i poszedł dalej. Klepnęłam się mocno w czoło otwartą ręką. Dlaczego mi to robisz, mózgu?! Za dużo książek... 

Widzicie, taki jest problem marzycielek - czasami to, co dzieje się w naszych głowach,  nie dzieje się naprawdę. Co ja gadam... Prawie zawsze! 

Poszłam dalej, próbując nie myśleć, że 2A (Tak nazywam moją siostrę i Andrew w mojej głowie. To właściwie zabawne, bo w niej mam zupełnie inny świat, więc kiedy się nudzę, mogę po prostu przenieść się do mojej głowy, chociaż zwykle towarzyszy to tępemu wpatrywaniu się w nauczyciela na lekcji.) śmieją się ze mnie. 

Teraz szedł wysoki brunet. Szczupły, ale nie wysportowany. Ze skórzanymi bransoletkami na ręce. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, a on przeczesał ręką włosy i patrzył na mnie ponętnie. Spojrzałam jeszcze raz na dłoń. Obrączka... No jasne. Przekręciłam oczami i ustawiłam się przed pasami dla pieszych. Po drugiej stronie stał On. Jedyny. Idealny. Brązowe oczy, prawie czarne włosy, dołeczki w policzkach. Czekaj moment, on się do mnie uśmiechnął! Odsunęłam myśl o palpitacjach i spróbowałam uspokoić tętno. W końcu mogliśmy przejść. Szłam tak, aby przejść tuż obok niego.

- Bonjour. - powiedziałam z uśmiechem.

- Bonjour, belle. - na jego policzkach pojawiły się dołeczki.

I już go nie było. Ale to był on. Koniec poszukiwań. Teraz czas na działanie. Odwróciłam się do tyłu, niby wypatrując moich opiekunów, ale tak naprawdę nawiązałam jeszcze jeden kontakt wzrokowy z Nim.

-No, pospiesz się, Ami. Jestem głodna. - powiedziałam tłumiąc uśmiech.

All the faded roses | Thomas Brodie-SangsterWhere stories live. Discover now