Chapter 12

495 30 15
                                    

-Tak właściwie skoro Tony to twój przyjaciel, to dlaczego skłamaliśmy na temat mojej tożsamości?- zapytałam przeczesując włosy leżącego na moim brzuchu bruneta.

-Bo wiem, że jeżeli ktoś zagrozi Florence, albo chłopcom to wszystko wyśpiewa, a posiadając fałszywe dane trochę się ich spowolni w szukaniu nas. Nie mam mu tego za złe, wiem, że dla rodziny jest w stanie wszystko poświęcić, jest dla niego najważniejsza- mruknął.

-A ty nie chciałeś założyć? Jakby wcześniej mówiłeś, że w takim trybie życia związki przeszkadzają, ale Tony'emu się udało, nie tylko związek, ale też dzieci. Pytam z ciekawości, bo wtedy wydawałeś się szczęśliwy w takim rodzinnym gronie, chłopcy cię uwielbiają i no nie wiem nie chciałbyś tak żyć?

-Mówiłem, że mi przeszkadzają. I tak jestem całkiem szczęśliwy w takim gronie, uwielbiam dzieciaki, może nawet chciałbym mieć swoje, ale to by było życie w wiecznym stresie. Nie wiem, czy któregoś dnia podczas gdy nie wiem grałbym w piłkę z synem, czy może bawił się w jakieś księżniczki z córką, czy w cokolwiek innego chciałyby się bawić, nie wpadłaby banda mojego byłego szefa i nie zabiłaby wszystkich na moich oczach. Więc to po pierwsze, a po drugie jestem tak spizgany psychicznie, że nie mam pojęcia czy nie byłbym złym ojcem, mężem. Może stałbym się tak zjebany jak mój ojczym czy mama. Nie chcę tak ryzykować Carmen- odpowiedział spokojnym tonem rysując opuszkami palców jakieś wzorki na mojej skórze.

-Wydaje mi się, że byłbyś dobrym ojcem, kochającym, wspierającym, a to dlatego bo przekonałeś się na własnej skórze jak to jest gdy rodzice są popieprzeni, a mimo to dalej dbasz o bezpieczeństwo innych, jesteś czuły. Byłbyś świetnym ojcem i mężem. I dziękuję, że dzielisz się ze mną swoimi obawami, to dla mnie wiele znaczy, bo wiem, że to dla ciebie trudne.

-Jesteś dla mnie ważna, bardzo ważna i chyba dlatego rozmawianie na te tematy z tobą jest łatwiejsze. Czuję się zrozumiany. To ja powinienem dziękować za to, że mnie słuchasz, nie oceniasz i za to, że jesteś. Chociaż tak jak z zakładaniem rodziny mam obawy co do ciebie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie cię skrzywdzili. Zależy  mi na tobie jak na nikim innym, ale nie chcę ryzykować twoim życiem, dla własnego szczęścia.

-Ej skarbie, nie myśl za dużo. Ciesz się chwilą, teraz jest dobrze, tak?

-Powinniśmy się spakować, nie wiadomo kiedy Mackie dostarczy pieniądze- zmienił temat, stwierdziłam, że po prostu potrzebuje czasu aby poukładać sobie to wszystko w głowie.

-Okay, to znaczy, że dzisiaj też wyjeżdżamy?

-Mhm i tak byliśmy tu dłużej niż planowałem. Ale było cudownie, te kilka dni tutaj- pocałował mnie w czoło.

Pakowanie i ogarnięcie się do dalszej drogi nie zajęło nam dużo czasu, akurat gdy skończyliśmy do naszego pokoju wparował zdyszany Mackie.

-Musicie wyjechać jak najszybciej. Słyszałem, że widziano w mieście ludzi Browna. Florence i dzieciaki zawiozłem w bezpieczne miejsce.

-Kurwa mogłem się tego spodziewać- warknął niebieskooki, doskonale wiedziałam, że panikuje.

Sebastian razem z Tony'm zanieśli nasze bagaże do samochodu, a ja w tym czasie zapłaciłam za nasz pobyt w hotelu.

-Dzięki za pomoc stary- Stan objął przyjaciela.

-Byłem ci to winny, uratowałeś mi życie młody- czarnoskóry poklepał go po ramieniu- Jedźcie już.

Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę wyjazdu z miasta.

-W mojej torbie są dwie czapki z daszkiem i okulary, wyciągnij je- powiedział stanowczym głosem, a ja od razu to zrobiłam.- Załóż to.

Zauważyłam jak nerwowo brunet zaciska dłonie na kierownicy i o wiele szybciej oddycha. Bał się, byłam tego pewna.

-Kurwa! Jebane paliwo się kończy- przeklnął i gwałtownie zawrócił na stację, którą chwilę wcześniej minęliśmy.- Zostań w samochodzie.

Brunet zatankował do pełna, a następnie poszedł do sklepu, aby zapłacić. Powoli zaczęła docierać do mnie cała sytuacja, to że jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie wiedziałam do czego ci ludzie są zdolni. Sprawdziłam godzinę w telefonie. Zaczynałam się martwić, ponieważ Sebastian długo nie wracał. Nagle ze sklepu wybiegł wrzeszczący mężczyzna, potem nastąpił huk i mężczyzna padł martwy na ziemię. Sparaliżowało mnie, nie mogłam się ruszyć, czułam się jakby ktoś mnie dusił, powoli odcinał dostęp do powietrza. Zauważyłam Sebastiana jak strzela do jakiś innych strzelających ludzi, ale wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Jakby wszystko odbywało się na dużym ekranie, a ja byłam tylko widzem. Brunet w końcu śmiertelnie postrzelił  jednego z uzbrojonych mężczyzn, a potem drugiego lekko drasnął, ale to dało mu możliwość ucieczki. Pędem wsiadł do samochodu, przez stres musiał się dłuższą chwilę pomęczyć aby ruszyć z piskiem opon.

-Jesteś ranny, krwawisz- na jego koszulce pojawiła się duża czerwona plama, zauważyłam wymalowany ból na jego twarzy.

-Zamknij się Carmen- warknął wściekle, czym mnie przestraszył.- J-ja przepraszam nie chciałem, wyciągnę cię z tego gówna. Po prostu nie odzywaj się teraz.

-Trzeba cię opatrzyć Seb, to nie wygląda dobrze.

-Nic mi nie będzie, najpierw muszę cię z tego wyciągnąć.

-Chciałeś chyba powiedzieć nas.- zerknęłam na jego kamienny wyraz twarzy.- Sebastian co ty odwalasz?!

Mężczyzna nic nie odpowiedział, zacisnął wargi w cienką linię i po prostu jechał, ale z powrotem do miasta. Zatrzymał się dopiero na jakimś przystanku autobusowym, wysiadając z samochodu jęknął z bólu. Wyciągnął moją torbę, przez co zaczęłam panikować. Nie, nie, nie, on nie mógł tego zrobić. Otworzył moje drzwi pasażera.

-Wysiadaj Carmen- powiedział drżącym głosem, ale dalej można było wyczuć, że próbuje utrzymać stanowczość.

-Nie, Seb. Proszę cię nie każ mi tego robić.- nie słuchał, wyciągnął mnie siłą z samochodu, doprowadzając mnie do płaczu.

Zapierałam się jak tylko mogłam, ale nawet pomimo postrzału dalej był silniejszy ode mnie. Złapał moją twarz w swoje duże dłonie i mocno pocałował.

-Posłuchaj Carmen, nie możesz dalej ze mną jechać słońce. To niebezpieczne. Nie mogę cię narażać dla własnego szczęścia. Nigdy sobie wybaczę jeśli coś ci się stanie. Jesteś dla mnie najważniejsza i dlatego muszę to zakończyć. Wsiądziesz teraz do tego autobusu, kupisz bilet do samego końca. Odjedziesz i zapomniesz o mnie. Rozumiesz? Carmen, powiedz, że rozumiesz.

-Seb jedź ze mną. Po prostu jedźmy razem- płakałam kręcąc głową, nie mogąc nawet spojrzeć na bruneta.

-Kochanie, nie mogę tego zrobić i dobrze o tym wiesz- otarł moje łzy, co nie miało jakiekolwiek sensu, bo na ich miejscu pojawiły się nowe, spojrzał na autobus, który właśnie podjechał.- Wsiadaj Car.

-Nie, proszę, nie każ mi tego robić. Sebastian kocham cię kurwa. Nie możesz mnie zostawić.

-Twoje trzysta dwadzieścia dolarów właśnie dobiegło końca. To koniec naszej podróży Carmen. - Podał mi niedużą torbę, a następnie pochylił się i pocałował mnie delikatnie- Do samego końca maleńka.

Wzięłam głęboki wdech i otarłam łzy, a następnie wsiadłam do autobusu i kupiłam bilet do ostatniego przystanku. Zajęłam miejsce przy oknie i ostatni raz spojrzałam na Sebastiana, który dalej tam czekał, aż autobus odjedzie jakby bał się, że jeszcze z niego wysiądę.



Zbliżamy się do końca
Dziękuję za przeczytanie, dajcie znać co myślicie.
Miłego dnia 💙

Just ride ||Sebastian StanWhere stories live. Discover now