Chapter 3

767 37 5
                                    


Chyba jeszcze nigdy serce mi tak mocno nie biło jak w tamtej chwili. Zresztą chyba każdy by tak zareagował, gdyby facet, którego ledwo zna się dwa dni mierzył w niego spluwą.

-Carmen, to ty- mężczyzna odetchnął z ulgą i schował broń, a ja korzystając z okazji odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie.

Słyszałam jak Sebastian krzyczy moje imię, doskonale wiedziałam, że biegnie za mną. Powoli kończyły mi się siły (cholera, pieprzona kondycja), brunet na moje nieszczęście był w o wiele lepszej formie. Nie minęła dłuższa chwila, a przewrócił mnie na ziemię.

-Puść mnie, nikomu nie powiem...tylko proszę nie zabijaj mnie- szamotałam się próbując się uwolnić, jednocześnie myślach odmawiałam wszystkie modlitwy jakie sobie przypomniałam w tamtej chwili.

-Carmen, Carmen, przestań. Uspokój się. Nie mam zamiaru cię zabijać- spojrzał mi prosto w oczy.

-Nie?

-Nie, jak cię puszczę, to nie uciekniesz?- potwierdziłam mu skinieniem, a on powoli ze mnie zszedł jakby bał się, że jednak ucieknę, dzięki czemu mogłam się podnieść.

-Kim ty do cholery jesteś???! Dlaczego nosisz ze sobą spluwę???!- krzyczałam zdenerwowana.

-Pytałaś mnie o zawód, więc byłem gliną- odpowiedział, ale coś mi tu nie pasowało.

-Byłeś? Już nie jesteś? Nie powinieneś oddać spluwy czy coś?- spojrzałam na niego podejrzliwie, a ten się zmieszał, co tylko pogłębiło moją nieufność.

-Zostałem przeniesiony, nie mogę o tym rozmawiać- unikał kontaktu wzrokowego, co tylko utwierdziło mnie w tym, że kłamał.

-Nie ufam ci, daj znać jak będziesz chciał powiedzieć prawdę- otrzepałam spodnie z ziemi i odwróciłam się z zamiarem pójścia do samochodu, ale zatrzymał mnie ucisk ręki bruneta na moim nadgarstku.

-Okay, masz rację, skłamałem i masz prawo mi nie ufać. Ale nie mogę ci powiedzieć prawdy, im mniej wiesz tym lepiej.

-Zabrzmiało groźnie.

-Bo tak jest Carmen.

-Ale nie zabijesz mnie?

-Nie, obiecuje.

-A ile warte są twoje obietnice hmm?                                                                                  -Carmen, gdybym chciał ci coś zrobić to już dawno twoje zwłoki leżałyby pod ziemią, a ja bym właśnie czyścił samochód aby ukryć jakiekolwiek ślady zbrodni, nie uważasz?       

-Okay...                                                                                                                                            -Okay, a teraz chodź, rozbijemy namiot-puścił mój nadgarstek i sam poszedł w kierunku samochodu, a ja za nim.                                                                                                                                    Cholera, a ja go dzień wcześniej nazwałam przyjacielem, gdzie tak naprawdę okazuje się, że nic o nim nie wiem. Zdecydowanie za szybko obdarzam ludzi zaufaniem. Sebastian wyciągnął z bagażnika torbę z namiotem, a z niej instrukcje.                 
                                                                            -Myślę, że możemy rozłożyć go trochę bliżej jeziora, co ty na to?- zapytał, a ja wzruszyłam ramionami w odpowiedzi.                                                                              -Car, trochę integracji- poprosił.                                                                                            -Okay, niech będzie.                                                                                                                    Postanowiłam chociaż udawać zaangażowanie, nie chciałam się narażać jakiemuś typowi z bronią i niebezpiecznymi tajemnicami. Wzięłam od mężczyzny torbę i poszłam w odpowiednie miejsce, które znajdowało się nie za daleko od samochodu i nie za daleko od jeziora. Sebastian dołączył do mnie, a potem z pomocą instrukcji udało nam się sprawnie i szybko rozłożyć namiot.

Just ride ||Sebastian StanWhere stories live. Discover now