Chapter 14

457 31 10
                                    

Nagle poczułem uderzenie w tył głowy, które było tak mocne, że powaliło mnie na kolana. Oprawca złapał mnie za włosy ciągnąc do góry, a potem kilka razy uderzył mnie w twarz, najprawdopodobniej łamiąc mi nos.

-Sebastian! Zostaw go!!- krzyknęła rozpaczliwie dziewczyna, szarpiąc za węzły. 

-Nie krzycz tak kwiatuszku- Charles pogłaskał Carmen po policzku- Jak się dowiesz, kim jest ten facet, jeszcze będziesz chciała poprawić mu lanie, ale to później...

-Sebastianie, dawno się nie widzieliśmy. Myślałeś, że od tak możesz zabrać część pieniędzy i tak po prostu zniknąć?!- zwrócił się już do mnie, zmniejszając dzielącą nas odległość. Następnie zamachnął się i kopnął mnie w brzuch, jakbym był szmacianą lalką. Poczułem jak żołądek zbliża mi się do gardła.

-Dobra masz mnie, wypuść dziewczynę- splunąłem krwią.

-Nie tak szybko młody. Wiesz, jak tak chłopcy śledzili cię przez te kilka tygodni nagle pojawiła się dziewczyna musiałem o niej wiedzieć wszystko, zwłaszcza, że mordując kogoś na kim ci zależy mógłbym się zemścić za twoją głupotę. Ale potem poznałem parę faktów. I wiesz co? Naszemu słodkiemu kwiatuszkowi trzynaście lat temu w Fields ktoś zamordował mamusię. Tragedia, prawda? A te Fields nie brzmi znajomo Sebastianie?

Kurwa, kurwa, kurwa. Nie to nie może być prawda, kurwa 

-Seb, o czym on mówi?- spojrzałem na przerażoną, zdezorientowaną Carmen.

-No Seb, co robiłeś trzynaście lat temu? Pochwal się.

13 lat temu, Fields

Byłem zmęczony długą drogą z Nowego Jorku, do tego zadupia i okropnie zestresowany zadaniem, którym powierzył mi Brown. Odkąd postrzeliłem Jacka minęły trzy lata, podczas których ludzie Charlesa nauczyli mnie jak walczyć i posługiwać się bronią. Do tego momentu jedynie co robiłem to sprzedawałem narkotyki nastolatkom, nigdy wcześniej nie byłem na żadnej akcji i liczyłem, że długo nie będę musiał. Siedziałem na fotelu pasażera, obok jakiegoś podwładnego mojego szefa, który miał przypilnować czy aby na pewno wykonam zadanie i w razie problemów ratować moją dupę. 

-Długo będziesz się jeszcze zastanawiał?- prychnął patrząc na mnie z grozą.

-N-nie już idę- zająknąłem się i wysiadłem z samochodu.

Trzęsącymi się dłońmi schowałem broń do kieszeni bluzy. Próbowałem się uspokoić powtarzając sobie w myślach, że pomacham kilka razy spluwą i będzie okay, nie musiałem nikogo zabijać. Wszedłem w małą uliczkę i zauważyłem niewysoką brunetkę, ze zdjęcia, które wcześniej dostałem. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Teraz, albo nigdy, jeśli bym tego nie zrobił, pozbyliby się mnie w oczywisty sposób. Odepchnąłem się od ściany i ruszyłem szybkim krokiem w stronę kobiety, wiedziała że ktoś szedł za nią, bo przyśpieszyła tempo. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech i wydech, a następnie ruszyłem na nią. Przygniotłem przestraszoną kobietę do ściany i zakryłem jej twarz dłonią, aby nie krzyczała. Wyciągnąłem broń z kieszeni i przystawiłem do boku jej głowy. Jej oczy zaszły łzami, widziałem jej śmiertelny lęk. Ale nie czułem się jak bóg, pan życia i śmierci, tak jak opisywali to inni z mafii. Czułem się obrzydliwie, widziałem w sobie mojego ojczyma, przełknąłem wyrzuty sumienia, aby wykonać zadanie.

-Twój facet wisi mojemu szefu pieniądze!!

-Proszę nie zabijaj mnie, mam małą córkę. Nie mam z nim już nic wspólnego, rozwodzę się- zapłakała.

Było mi jej jeszcze bardziej żal, nie była winna za grzechy jej męża. Najprawdopodobniej nawet nie chciała mieć już z nim nic wspólnego i kurwa miała dzieciaka. 

-Posłuchaj, twój mąż ma trzy dni. Zabierz dzieciaka i- zostałem popchnięty przez mojego opiekuna, przez co moje palce nacisnęły spust pistoletu wycelowanego w głowę kobiety.

Trup osunął się po ścianie. Uklęknąłem przy kobiecie próbując zrobić coś, żeby nagle się podniosła i żyła, ale choćbym nie wiem jak próbował, nic by nie pomogło.

-Rusz dupę dzieciaku, psy zaraz tu będą!- krzyknął mężczyzna- nie dotykaj jej idioto!

-Zastrzeliłem ją, wezwijmy karetkę- zapłakałem, ale facet nie słuchał, zamiast tego ciągnął mnie do samochodu.

-Nie żyje kretynie, zjeżdżamy stąd!

Przed oczami znowu pojawiła mi się twarz przerażonej kobiety. To nie mogła być mama Carmen, takie przypadki nie istnieją. Spojrzałem na dziewczynę, po jej policzku spłynęła samotna łza.

-Nie zrobiłeś tego, nie ty Sebastian- załkała. 

-Carmen ja nie chciał..- przerwał mi kopniak w twarz.

-Milcz kundlu- warknął Charles- Zrobił to kwiatuszku, bydlak pozbawił cię matki, ukochanej matki... Powinien zostać za to ukarany i tylko ty powinnaś to zrobić. Pokaż jak bardzo go za to nienawidzisz, pomścij matkę.

Brown podszedł od tyłu do dziewczyny, która patrzyła na mnie z mieszanką nienawiści i bólu, a następnie przeciął węzły.

-Jest twój kwiatuszku, zrób z nim co zechcesz- wyszeptał do ucha brunetki. Podeszła do mnie na drżących nogach i zacisnęła rękę w pięść. Uderzyła mnie raz, drugi i trzeci, a potem kolejny, zasługiwałem na każdy cios.

Charles odbezpieczył pistolet i wycelował nim we mnie uśmiechając się szyderczo.

-Ja chcę to zrobić- powiedziała Carmen, widziałem zadowolenie na twarzy mężczyzny, że udało mu się wyciągnąć to co najgorsze z dziewczyny.

Brunetka przejęła pistolet i tym razem to ona we mnie celowała, nie miałem zamiaru jej przekonywać aby tego nie robiła. Byłem nic nie wartym ścierwem, zasługiwałem na śmierć. Zamknąłem oczy czekając, ale nic nie nadeszło. Podniosłem powieki, Carmen stała z wycelowaną spluwą w Charlesa, a typ, który wcześniej obił mi twarz celował w nią. 

-Rzuć broń i kopnij daleko od siebie, albo zabiję twojego szefa- powiedziała pewnie, ale mężczyzna nie miał zamiaru jej słuchać, więc Carmen strzeliła gdzieś w bok, aby udowodnić, że jest w stanie spełnić swoją obietnicę. 

-Posłuchaj jej kretynie- warknął Charles i dopiero wtedy facet posłuchał.

Nagle do pomieszczenia wbiegł Anthony strzelając w łydkę typa, który chwilę wcześniej wyrzucił pistolet.

-Musimy stąd spierdalać. Budynek niedługo wybuchnie!- krzyknął, podchodząc do mnie- cholera zostawiłem cię tylko na chwilę, jak ty wyglądasz? Młoda idziemy.

-Jeszcze tylko jedno- powiedziała, a potem zwróciła się do Browna- Siadaj.

Spojrzała na krzesło, a starszy mężczyzna spełnił jej rozkaz, po chwili został do niego przywiązany.

-To za moją mamę. Nigdy więcej nikogo nie skrzywdzisz.- Patrzyła na niego z nienawiścią i satysfakcją , do momentu gdy gdzieś nie nastąpił pierwszy wybuch. Biegiem uciekaliśmy przed eksplozją, która nastąpiła kilka sekund po naszym wyjściu.

Obudziłem się na kanapie w salonie Tony'ego, mężczyzna siedział w świeżych ubraniach i oglądał jakiś mecz w telewizji. Uniosłem się na łokciach cicho stękając z przeszywającego mnie bólu, przyciągnąłem tym uwagę brązowookiego.

-Ej chłopie, leż. Niedawno cię zszyłem i nie mam zamiaru robić tego ponownie- pouczył mnie- Chcesz wody?

-Gdzie jest Carmen?- zapytałem rozglądając się po pomieszczeniu, ale nigdzie jej nie zauważyłem.

-Stary, ona odeszła. Wsiadła w autobus godzinę temu. Przykro mi- poklepał mnie po ramieniu.

No tak, czego innego mogłem się spodziewać. Raczej nie tego, że znów będziemy razem szczęśliwi, bo nie ma żadnego zagrożenia, zabiłem jej matkę, osobę, którą kochała najbardziej na świecie. Pozbawiłem jej jedynej rodziny, nie moglibyśmy mieć szczęśliwego zakończenia.



Dziękuję za przeczytanie
Dajcie znać co myślicie
Miłej dnia 💙

Just ride ||Sebastian StanWhere stories live. Discover now