Tak bardzo gustownie

8 0 0
                                    

Staję pod blokiem Marka w błyszczącej i krótkiej sukience. Założyłam do niej piękne, niebieskie szpilki. Dobrałam starannie filigranową, szarą torebkę.
Patrzę na budynek z niemałym zadziwieniem. Jest pięknie oświetlony, pełen życia. Na balkonach widzę kwiaty ustawione na stojakach i przywieszone na balustradach. Na jednym stoi małe drzewko. Uśmiecham się nieznacznie i obserwuję dalej.
Patrzę na ludzi, którzy krzątają się w kuchni, robiąc kolację i na tych co siedzą przy ekranach telewizorów.
Spoglądam na dzieci bawiące się  beztrosko, nie wiedząc, że zostało im "jeszcze tylko 5 minut i spać".
Te wszystkie światła, życie, szczęście które otacza budynek, zaczyna mnie przyciągać. Nieśmiało ruszam w stronę klatki schodowej, jednak w połowie drogi zatrzymuję się aby jeszcze przez chwilę popatrzeć.
Światło mieszkań ośmiela mnie na nowo, więc ruszam powoli w stronę mieszkania Marka.
Schody do niego są płaskie, wygodne do przejścia. Pokonanie ich zajmuje mi, więc mniej niż minutę.
Staję przed drzwiami, delikatnie pukam i czekam. W międzyczasie wymyślam jak przywitać się z Markiem, jak się uśmiechać i co robić.
Mark jednak otwiera tak szybko, że nie zdążam wybrać odpowiedniej z min.
Patrzy na mnie oczami dziecka, radosnymi, pełnymi życia.
Zmieszana uśmiecham się lekko i daję się pociągnąć za rękę do środka.
Mark przedstawia mnie swoim przyjaciołom, którzy patrzą na mnie jak na nowinkę.
Peszę się jeszcze bardziej, jednak siadam ochoczo obok nich przy stole, przyjmując swoją ulubioną, wygodną pozę.
Mark uwija się w kuchni z wielką gracją. Przekrzykując czajnik, rozmawia ze swoimi gośćmi.
Nie widząc jak się zachowywać, robię szybką analizę zgromadzonych.
Wysoka Jamie, patrzy na mnie najbardziej niechętnie. Przesuwa co chwilę kieliszek po stole. Ukradkiem wymienia uśmiech z pozostałymi. Mówi z manierą, ciężkim akcentem. Wyczuwam w niej ból, żal , a może tylko tak mi się wydaje.
Najbardziej jednak intryguje mnie Louis, który posyła mi uśmiech, kiwa głową i próbuje skupić na sobie uwagę.
Playboy- myślę w pierwszej chwili, jednak później uświadamiam sobie, że jest całkiem miły.
Mark podaje pieczone ziemniaki, zapiekane z serem i sosem beszamelowym, masę warzyw i kurczaka.
Niezbyt wykwintnie, lecz bardzo pysznie.
- Podobno jesteś szefową Marka, on to ma szczęście do kobiet - rzuca jeden z przybyłych. Na imię mu chyba Hubert.
- Tak, zatrudniłam go nie dawno. Jest świetny w tym co robi- odpowiadam i posyłam uśmiech do Marka.
Mark zmienia jednak temat rozmowy. Zaczynamy mówić o jedzeniu, podróżach. Słucham namiętnie o Hiszpanii, dalekiej Majorce. Chłonę kultury i obyczaje.
Wstyd się przyznać, ale ja nie wyjeżdżam nigdzie. Dlatego też jeszcze z większą ciekawością przysłuchuje się opowieściom.
Siadam jeszcze wygodniej, a Mark muska moją dłoń. Puszcza do mnie oczko i dalej gawędzi.
Późnym wieczorem gramy w karty, a potem w kalambury.
Odurzona winem, zafascynowana opowieściami, nie zauważam umykającego czasu. Wszyscy goście powoli wychodzą, a ja zostaję sama z Markiem.

KosmiciWhere stories live. Discover now