Rozdział 75: Związek kulinariów z inżynierią, część druga

410 51 12
                                    

– Co tam znowu pichcisz? – zagadnął Prusy, zaglądając do garnka stojącego na kuchence. Skrzywił się, widząc mętną wodę, a jego entuzjazm natychmiast opadł. – Gary się myje na bieżąco, Lit, a nie zostawia, by robiły nadzieję głodnym wędrowcom...!

– Skończyłem gotować kilka minut temu – Litwa wskazał talerz leżący na blacie. – Co tu znowu robisz?

– Coś taki niegościnny, co? – Prusy, otwierając szufladę, by dostać się do sztućców, posłał Taurysowi urażone spojrzenie.

Ten westchnął.

– Wybacz obcesowość, ale mam bardzo zły dzień – wyjaśnił uprzejmie. – A twoja obecność w mojej kuchni należy do top dziesięć moich osobistych koszmarów.

– Zajmuję pierwsze miejsce?

Taurys pokręcił głową.

– Rozczaruję cię – odparł. – Dziesiąte. Ledwo się załapałeś.

Prusy nie odpowiedział od razu, zbyt zajęty pochłanianiem talerza cepelinów.

– Rzeczy związane z Iwanem zajmują pierwsze pięć miejsc, to rozumiem – odezwał się Gilbert, gdy na talerzu już nic nie pozostało. – I nawet nie będę tego podważał... Patrz, jaki jestem wspaniałomyślny. Ale, ciekawi mnie, co zajmuje miejsca od sześć do dziewięć. Zdradź mi, Lit, co ci spędza sen z oczu bardziej niż ja. Wygadaj się, no, czekam.

– Nie bardzo mam na to ochotę – odparł Litwa, wstawiając garnek do zlewu. Prusy pomocnie podał mu pusty talerz. – To prywatne sprawy.

– To sam zgadnę. Miejsce szóste, durne pomysły Polen – rzucił triumfalnie Prusy, wskazując na Litwę palcem. – Racja?

– Tyle lat znasz polski, a ty dalej nie umiesz tego odmienić? – zdziwił się Taurys, pochylając się, by wyciągnąć z szuflady świeży zmywak do naczyń.

Zbity z tropu Prusy opuścił palec.

– To się nie odmienia – powiedział stanowczo. – Nie odmienia się, nie? To zapożyczenie, nie może się odmieniać. Nikt tego nie odmienia.

– Odmienia. Jak „len". Pół polskiego słownika to zapożyczenia.

– „Durne pomysły Polnu"? – powiedział niedowierzająco Gilbert. – Nie ma takiej odmiany w tym koszmarnym języku, a jak jest, to osobiście kiedyś Feliksa zabiję za te chore pomysły. Ciebie i Erzsi też, was wszystkich powaliło z ilością przypadków... Jak ja mam teraz do niego wołać, „Polnie, chodź tu"?

– Ostatnio żalił się, że wołacz mu umiera, myślę, że by się ucieszył, gdybyś zaczął się tak do niego zwracać.

Prusy zmarszczył brwi i wpatrzył się bacznie w Litwę.

– Ty mnie wkręcasz – powiedział z niedowierzaniem.

Litwa skinął głową z lekkim, nieco zażenowanym uśmiechem; Prusy prychnął i założył ręce na piersi.

– Wcale się nie nabrałem – zastrzegł głośno. – I bardzo, ale to bardzo pogardzam taką kiepską próbą odwrócenia kota ogonem. Musisz jeszcze nad tym popracować, poziom twojego poczucia humoru ciągle jest żenująco niski. Co jest na szóstym miejscu, Lit? Gadaj.

– Nie dasz mi spokoju, nie?

– Oczywiście. Jestem tutaj, by cię podręczyć, jak zawsze.

Litwa rzucił mu krótkie spojrzenie.

– Dlatego właśnie zajmujesz dziesiąte miejsce – mruknął pod nosem. – Durne pomysły Feliksa są zaraz nad tobą.

– Czyli dziewiątka – Prusy zaczął liczyć na palcach. – A teraz ósemka, siódemka i szóstka, Lit, szybciutko. Jak się wygadasz, to będzie ci lżej na duszy.

Przez dobre dwie minuty w kuchni słychać było jedynie szum wody.

– Kupowanie z nim ubrań – w końcu wyrzucił z siebie Litwa, wyraźnie przerażony samą wizją. – Jego obsesja na punkcie „Pana Tadeusza". A szóste miejsce, jego koszmarny gust muzyczny.

Przez chwilę Prusy patrzył na Taurysa z kompletną pustką na twarzy; potem na jego wargach odmalował się szeroki, złośliwy uśmiech, gdy sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy.

– Jeśli to, co powiedziałem, wyjdzie poza tę kuchnię – ostrzegł go Litwa. – Nic już tu nie zjesz. Nigdy.

Prusy zerknął na talerz, który Taurys właśnie odkładał na suszarkę, i cofnął dłoń.

– Jeśli mam być twoim terapeutą pofeliksowym, żądam deseru do każdego obiadu.

Taurys, piętnasty raz w tym roku zastanawiając się, dlaczego się w to wplątał, wytarł dłonie w ścierkę i bez słowa otworzył inną szufladę. Gilbert uśmiechnął się szeroko na widok tabliczki czekolady.

– No, i taki układ to ja rozumiem – odparł i, nie patrząc na opakowanie, zaczął rozrywać złotko. Połamał czekoladę i gdy tylko włożył jeden kawałek do ust, niemal go wypluł. – Co to za paskudztwo, Lit?!

– Czekolada – odparł spokojnie Litwa, odkładając garnek do szafki. – Dziewięćdziesiąt dziewięć procent kakao. Prawdziwa czekolada, najlepsza. Tylko taką kupuję. Coś nie tak?

Prusy wyglądał jak dziecko lat dziewięćdziesiątych, które w Kinder Niespodziance zamiast kolekcjonerskiej figurki znalazło kartonowego, namokniętego puzzla. Krzywiąc się, posłał spojrzenie wymytemu talerzowi, potem czekoladzie, a potem Litwie.

– Dobra, na razie jakoś to zniosę – wymamrotał pod nosem. – Ale o kwestii zapłaty za wizytę jeszcze sobie pogadamy.

[aph] Bóle fandomoweWhere stories live. Discover now