Rozdział 20: Bunt czterolatka

1.1K 97 66
                                    

SHIP: PrusPol

Cytując trzecią część Króla Lwa: "uratowanie Simby to była pestka. Najgorsze przyszło nieco później... Ojcostwo." :D 


Gilbert uważał, że całkiem dobrze sobie w życiu radzi; nie był naiwny, miał stabilną pracę, w razie czego potrafił przyłożyć nachalnym dresom z osiedla, a wrodzony urok osobisty i pewność siebie ułatwiały mu załatwianie wszystkich tych spraw, którymi musieli zajmować się dorośli ludzie. Nie było rzeczy, z którą by nie dałby rady się zmierzyć – a przynajmniej uważał tak do momentu, w którym zrozumiał, że w starciu z buntem czterolatka jest całkowicie i nieodwołalnie bezradny.

– Ludwig, kochanie – jęknął, kucając przed naburmuszonym bratem, który siedział na kanapie i właśnie kolejny raz odmówił obiadu. – Zjedz to. Pójdziemy na huśtawki, jak zjesz. Słyszysz? Twój braciszek cię tak bardzo prosi...

– Nie.

Prośba i przekupstwo nie działają, odhaczył w myślach pierwszą pozycję z listy. Nie panikuj, Gilbert, to wcale jeszcze nie oznacza sromotnej klęski.

– Jak znowu nie zjesz obiadu, zabiorę ci zabawki – rzucił, patrząc twardo w oczy Ludwiga. – Ten twój czerwony samochodzik w szczególności.

– Możesz go zabrać – Chłopiec odwzajemnił spojrzenie, starając się udawać, że groźba wcale nie zrobiła na nim wrażenia. – Już się nim nie bawię. Duży jestem.

– Zjesz ten obiad.

– Nie zjem.

– Zjesz.

– Nie.

Gilbert wciągnął powietrze przez zęby. Spokojnie, stary, on cię tylko sprawdza, czterolatki tak mają, tak pisali na forum... Dziecko w tym wieku to taka mała, chowana na własnej piersi żmija... zabić nie zabijesz, bo za bardzo kochasz, ale czasem to tak bardzo kusi...

– Nakarmię cię siłą – zagroził i na potwierdzenie swoich słów włożył łyżkę do trzymanego przez siebie talerza. Patrząc prosto w oczy brata, napełnił ją i przysunął do jego ust, mając nadzieję, że chłopiec się złamie.

Chłopiec natomiast zacisnął szczęki z siłą, której nie powstydziłby się żarłacz tygrysi albo chociażby porządnie przeszkolony w polowaniu jamnik. Łyżka lekko zadzwoniła o mleczne zęby Ludwiga, ale ten uparcie nie otwierał ust.

Musisz zachować kamienną twarz, on nie może zrozumieć, że wygrywa, powiedział sobie Gilbert. Na Boga, przecież to ja mam tutaj przewagę fizyczną i umysłową, pomyślał, nie cofając łyżki, ale nie chcąc napierać na siłę, by, broń Boże, nie zrobić bratu jakiejś krzywdy tym kawałkiem metalu.

Może zapach go skusi? Przecież to tak ładnie pachnie. Smakuje też dobrze, nawet jeśli nie wygląda najlepiej; Gilbert do tej pory nie opanował sztuki przygotowania jedzenia tak, by jednocześnie ładnie pachniało, smakowało i wyglądało. Nie rozumiał, jak to udaje się tym wszystkim kucharzom w telewizji albo w restauracjach...

Po kilku minutach, gdy zdrętwiała mu ręka, musiał przyznać, że metoda zapachowa nie działa.

– Zrobiłem to specjalnie dla ciebie – Taktyka numer cztery albo pięć, przestał już liczyć, granie na emocjach. Zamrugał kilka razy, jakby zbierało mu się na płacz. – Smutno mi, że nie chcesz tego zjeść – dodał cichym głosem, niby to opuszczając wzrok i dla efektu pociągając nosem. Kątem oka zobaczył, jak spojrzenie Ludwiga mięknie.

Ha, tu cię mam, mały! Jeszcze troszkę i wpadniesz w pułapkę... Teraz spokojnie, tak, jakbyś był wilkiem podchodzącym do owieczki... powolutku, pod wiatr...

[aph] Bóle fandomoweWhere stories live. Discover now