~rozdział dziesiąty~

366 19 3
                                    

[Marcel]

          Ehh... poniedziałek.. co za do dupy dzień.. Szkoła... i, zapewne, znowu będą mnie gnębić, bo jakże by inaczej.

          Właśnie miałem wychodzić z szatni, gdy nagle zjawiła się trójka tych idiotów, którzy mnie gnębią. Karol, Eryk i Artur.

      — Ooo, a któż to się w szkole zjawił? Górski! — usłyszałem głos jednego z moich "przyjaciół".

      — Gdzie tak lecisz, Marcelku? — zaśmiał się Artur popychając mnie na ścianę. — Co, języka ci w gębie zabrakło, śmieciu? Nie przywitasz się z kumplami?

          Milczałem patrząc w martwy punkt przed sobą.

      — Czyżby lodzenie kutasów, aż tak ci zaszkodziło? — roześmiał się Karol.

          Dalej milczałem nie zmieniając mimiki twarzy.

      — No najwyraźniej tak. — prychnął Artur. — Dobra chłopaki, wiecie co robić. — wyszczerzył się złowieszczo odpinając pasek swoich spodni.

          O kurwa mać.

          Kiedy miałem brać dupe w troki i spierdalać jak najdalej, zostałem siłą usadzony na podłodze przy ścianie.

          Przez szok i strach sparaliżowało mnie do tego stopnia, że zamiast drzeć się o pomoc, po prostu siedziałem i lekko się trząsłem ze strachu.

***

          Od tego co.. te oblechy mi zrobiły, minęło kilkanaście minut. Po tym, jak mnie zostawili, na drżących nogach i ze łzami w oczach poszedłem do szatni, która dosłownie była obok, i usiadłem na ławce chowając twarz w dłoniach.

          Posiedziałem tak jakiś czas, a następnie wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem z szatni i ze szkoły.

***

           Wróciłem do domu o tej godzinie, o której przeważnie wracam ze szkoły, udając, że wszystko jest okej. Robert chyba uwierzył w to, iż wszystko ze mną w jak najlepszym porządku, ale dopytywał, czy czasami coś się nie stało, oczywiście odpowiadałem, że nie.

***

          We wtorek było spokojnie. Ale nadeszła środa. Lekko obawiając się tego dnia stwierdziłem, że i tak pójdę do szkoły. No i... środa dzień loda okazała się bardzo złym dniem. Przez pierwsze dwie godziny w szkole, było w porządku. Jakoś na przed ostatniej lekcji, na której musiałem siedzieć z Arturem, mój "kolega z ławki" zaczął mnie macać nie tylko po udzie, bo też dotarł ręką do mojego krocza. Przez ową sytuację wszedłem z sali i resztę lekcji przesiedziałem w toalecie. Po lekcjach odbył się dramat. To był pierwszy w moim życiu seks, którego absolutnie nie chciałem. Chciaż nie wiem, czy mógłbym to nazwać seksem, bo bardziej pasowało by tu określenie gwałt.

***

[Robert]

         Jest już dwudziesta pierwsza, a Marcel jeszcze nie wrocił ze szkoły, co mocno mnie martwi. Chociaż... z drugiej strony mógł iść do jakiegoś klienta, albo coś..

          Po raz trzeci zadzwoniłem do Marcela i tym razem odebrał.

      — Hej, kiedy wrócisz?

      — Nie wiem... może za chwilę... może wieczorem.. może jutro... nie obchodzi mnie to... — mówił chaotycznie.

      — Marcel, co się stało? — spytałem, gdy usłyszałem zapłakany głos Marcela.

      — Daj mi spokój.. — powiedział cicho i się rozłączył.

          Kurwa, coś się odjebało..

          Ehh.. dobra, nie będę go męczył sms'ami i telefonami, bo to nic nie da. Jak będzie chciał, to wróci sam.

***

          Po jakiś dwóch godzinach usłyszałem jak drzwi mieszkania się otworzyły, a chwilę później zamknęły. Po kilku minutach do salonu wszedł Marcel. Chłopak miał zasinienie na szyi, kilka nowych zadrapań na twarzy i przeciętą wargę.

          Nastolatek usiadł obok mnie i bez słowa się do mnie przytulił, po czym zalał się łzami.

      — Marcel, ej... co jest? — spytałem cicho, obejmując nastolatka swoimi ramionami.

          Chłopak przez pewien moment się nie odzywał, lecz w końcu zdobył się na powiedzenie czegokolwiek:

      — N-nie chcę tam wracać... Tak bardzo nie chcę... — tylko to był w stanie z siebie wykrztusić.

      — Gdzie? Do Joachima? — spytałem, a Marcel pokiwał przecząco głowa. — Do szkoły?

      — M-mhm...

      — Znowu cię pobili... — westchnąłem.

      — N-nie tylk-ko..

      — Zaraz, zaraz... molestowali cię? — gdy o to spytałem, Marcel rozpłakał się jeszcze bardziej i mocniej się do mnie przytulił. — To trzeba zgłosić dyrektorce.

      — N-nie...

      — Marcel, tego nie można tak zostawić. Już i tak dawno powinieneś jakoś zareagować.

      — Ale ja... ja nie chcę o tym mówić. Chciałbym... a-ale nie umiem...

      — Opiekun prawny może w tej sprawie iść zamiast ciebie. — westchnąłem. — Zadzwonie do Joachima..

      — Nie, nie, nie, błagam, nie dzwoń do niego.

      — Posłuchaj, tak będzie ci łatwiej. Może nawet wreszcie uda wam się normalnie porozmawiać i się pogodzić? — stwierdziłem. — Eh.. wyjdę zadzwonić..

      — Nie, zostań tutaj, proszę cię.. — poprosił nie puszczając mnie z objęć.

      — W porządku, zostanę.

          Wziąłem swój telefon i odnalazłem w kontaktach numer do brata Marcela. Bez zawahania zadzwoniłem do niego.

      — Nie, nie przyjmę Marcela z powrotem. — usłyszałem zimny głos Joachima.

      — Czemu od razu zakładasz, że chce ci go odesłać?

      — Tak o. — burknął. — Czemu dzwonisz..? W dodatku o tej godzinie... Marcel coś odjebał?

      — Ehh.. sytuacja jest poważna i według mnie, nie jest to rozmowa na telefon.

      — ...co zrobił?

      — Nic nie zrobił. Ktoś jemu coś zrobił.

      — Żyje? — spytał przejętym głosem.

      — Tak, ale chyba przydałby się psycholog.

      — Przyjadę za chwilę. — westchnął i się rozłączył.

***

kończą mi się pomysły, help

/13/07/2022/
/02/03/2024/korekta

życie z męską prostytutką |BL| Where stories live. Discover now