Rozdział 4.

94 2 0
                                    

hej! hej! i może ten rozdział nie jest najlepszy, nie jestem z siebie zbyt zadowolona, bo szczerze w ostatnim czasie dużo zawalam, ale chciałam dać wam i sobie coś na poprawę humoru. 

Crawford: To po matce odziedziczyłaś tą zadziorność i ciekawość?

Leżałam na środku łóżka w ciemnym pokoju, przez którego odsłonięte okna światło księżyca wpadało do pomieszczenia i oświetlało skrawek łóżka wraz z podłogą. Cieszyłam się, jak głupia nastolatka do ekranu, nie przejmując się, że jest to jedynie krucha, szczęśliwa chwila w moim życiu. Dalej brnęłam w beztroską rozmowę z przystojnym mężczyzną, który stał się moja małą rozrywką na koniec dnia.

Vail: Tak, była wyjątkową, mądrą kobietą. A po kim ty odziedziczyłeś taką wytrwałość i lakoniczność?

Crawford: Cóż to zbyt długa historia, nie wiem czy nie uśniesz od czytania. Wolałbym ją opowiedzieć, ale kiedy indziej. 

Zaśmiałam się pod nosem, wystukując szybko wiadomość. Miałam dziwną przypadłość, aby od razu odpisać na otrzymaną wiadomość. Nie mogłam wytrzymać nawet minuty, bo sądziłam, że osoba po drugiej osobie szybko straci zainteresowanie. Dlatego po mniej niż minucie wysłałam odpowiedź na jego komplement. Uśmiech na moich ustach trwał przez dłuższy czas, dopóki nie zobaczyłam na godzinę w prawym, górnym rogu ekranu. Wpatrywałam się w naszą wymianę zdań, czekając na krótką odpowiedź dobrych osiem minut. Kiedy się ocknęłam i zblokowałam telefon, postukałam paznokciami o jego plecki, zastanawiając się co mogło pójść nie tak. Zerwałam się po chwili z łóżka, lgnąc do salonu. Nie umyślnie zabrałam ze sobą urządzenie, które spędzało mi sen z powiek, a tak nie powinno być. Została mi tylko niedziela, jako dzień wolny od rozpoczęcia nowej pracy w nowym miejscu, więc nie chciałam się bardziej denerwować i burzyć swój harmonogram dla kogoś, kogo nawet nie znałam. Położyłam się na kanapie, wcześniej rzucając urządzeniem na stolik kawowy. 

– Czemu taka jestem? – cicho szepnęłam, czując się wyjątkowo źle oraz samotnie w swoim mieszkaniu. 

Miałam wrażenie, że już zawsze miało tak zostać. Ja, cztery ściany i puchaty, czarny, chodzący dumnie kłębek, który byłby jedyną podporą w takie dni, jak te. Wbrew pozorom nie potrafiłam nawiązywać łatwo relacji, bywały dni kiedy potrafiłam być na każdego otwarta, a później nie rozpamiętywać tego, co powiedziałam, natomiast innym razem kompletnie nie odnajdowałam się w społeczeństwie, relacjach międzyludzkich. Wtedy żałowałam każdego wypowiedzianego słowa, myśli, czynu. Ostatnio przez moje życie przechodziło dużo anomalii większych bądź mniejszych, ale niektóre z nich były i są dość ciężkie. Jedyne czego pragnęłam to oparcie na kimś, kogo bym szczerze obchodziła. Tylko tyle. 

Tak więc z zadartą głową, splecionymi na piersi dłońmi wsłuchiwałam się w głuchą ciszę, równomierny oddech wylatujący z moich roztwartych z lekka ust i niosące się echem wesołe krzyki zza okna wychodzącego na ulicę. Nagle na kanapę wdrapała się dość duża czarna kulka, która mozolnie kierowała się w górną część mojego ciała. 

– Kiedyś znajdziemy sobie kogoś przystojnego, miłego, opiekuńczego i dającego ci po kryjomu jedzenie. – Głaskałam jego czarną sierść, co dało mi trochę więcej brakującego szczęścia i ciepła. – Ale na razie musi nam wystarczyć własne towarzystwo. Prawda, Ron?

Kot cicho zamiauczał wtulając łepek w mój brzuch przykryty kocem, robiąc z siebie mały kłębek. Posłałam w przestrzeń słaby uśmiech, z lekka podnosząc się, aby spojrzeć na mojego dobrego przyjaciela. Przyglądałam się mu uważnie, napawając się przyjemnym dla oka widokiem, dopóki sen dosadnie i całkowicie nie osiadł na moich powiekach, przymykając je jednym zgrabnym ruchem. Odpłynęłam momentalnie w piękny świat wykreowany w jednej z przeczytanych i zapamiętanych przeze mnie niedawno książek. Odpłynęłam do lepszego i wyjątkowo bardzo znośnego miejsca, o którym marzyłam każdej nocy czując się tak, jak wtedy. 

Certain Future [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz