Rozdział 4

517 39 9
                                    

Peter Pov.

Biegłem przed siebie… nie wiedziałem gdzie… po prostu biegłem… Mijałem ludzi na ulicach… na nikogo nie patrzyłem… patrzyłem przed siebie i biegłem…

Dlaczego Strange do mnie przyszedł ?! Ludzie nie dość się przeze mnie wycierpieli ?! Wystarczy, że moja rodzina nie żyje, a przyjaciele nie pamiętają kim jestem. Nie chcę nikogo więcej stracić ani zabić.

W końcu się zatrzymałem… musiałem pomyśleć co teraz zrobię… nie mogłem biegać po mieście w nieskończoność.

Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł… nie mogłem pójść do mojego mieszkania, bo Stephen mnie tam znów znajdzie, więc skierowałem się do jedynego miejsca, w którym czułem się dobrze… gdzie są, ci których kochałem… na cmentarz…

Strange Pov.

Wpadłem z impetem do sanktuarium strasznie zdenerwowany.

-Widzę, że nie bardzo udała się rozmowa- stwierdził Wong.

-Żebyś wiedział !- krzyknąłem.

-Co się stało ?- zapytał spokojnie.

-Powiedziałem mu, że chcę mu pomóc, że nie jest sam na świecie i nie musi być sam. Ale jest w takim złym stanie psychicznym, że raczej nikogo do siebie nie dopuści. Nie ważne ile bym próbował. Nie wiem jak mu pomóc- przyznałem.

Zdziwiłem się, że Wong spojrzał na mnie z małym uśmiechem.

-Znam kogoś kto wie- powiedział.

Wtedy do sanktuarium weszła… znajoma osoba…

-Witaj Stephen…

Peter Pov.

-Przepraszam…- wyszeptałem.

Byłem na cmentarzu… odwiedziłem groby moich rodziców, cioci May, a na koniec… Pana Starka.

-Chciałeś, żebym był lepszy… ale nie potrafię… nie umiem Panie Stark… nie nadaje się do bycia Spider-Manem… nigdy nie byłem gotowy na to i nigdy nie będę… przepraszam… wybacz mi…

Wciąż pamiętam słowa Pana Starka, kiedy mówił, że chciałby, abym był lepszy niż on...

ALE JA NIE POTRAFIĘ ! Nie zdołałem sprostać wymaganiom bycia Iron Manem, więc jak mogę być lepszy ! 

Zawsze chciałem choć w najmniejszym stopniu dorównać Panu Starkowi, ale przygoda z Vulture'em, Mysterio i Thanosem uświadomiła mi jak bardzo byłem słaby. Wszyscy mieli rację. Zwykły nastolatek nie sprostałby wymaganiom jakie niesie za sobą funkcja superbohatera, a ja jestem tego idealnym przykładem.

Kiedyś miałem mentora, którego kochałem jak ojca, kochającą ciocię, która zawsze była dla mnie wsparciem i oddanych przyjaciół, którzy zawsze pomagali mi we wszystkim. A teraz ? Teraz nie mam nic.

Zostało ze mnie tylko wspomnienie dawnego Petera Parkera. Jakaś nikła cząstka, która nic już nie znaczy…

Marvel: Nie zastąpie ci rodziny... ale spróbuję  Donde viven las historias. Descúbrelo ahora