Rozdział 20

40 6 0
                                    

Mi Rose

Byłam człowiekiem, a nagle stałam się tylko duszą. Czy to mi się podoba, czy też nie. Muszę żyć, chodź nie żyje. Nie mam dokąd pójść. Do domu wrócić nie mogę, bo mnie nie ma. Pokonać Mistyczne przeznaczenie również nie mogę, bo jestem duszą. Co robić? Jedyne co mogę zrobić to obserwować i będę ich obserwować. Od teraz będę ich obserwować i im pomagać.

***

Widziałam Mi Lan, która wróciła do ciała kiedy ja z niego wyszłam. Zamiast odpoczywać, ona po przebudzeniu zaczęła ćwiczyć w tajemnicy przed innymi. Jedynie Hanijia chciał ją powstrzymać, lecz jemu się nie udało. Codziennie ćwiczyła do upadłego. W końcu się rozchorowała i ćwicząc, była oblana potem, gorączkowała a nawet zemdlała. Wtedy Hanijia dopilnował, aby leżała i nie przemęczała się. Jednak ona bardzo goraczkowała oraz drżała z zimna. On trzymał ją za rękę i głaskał po głowie. Patrzyłam z dala, aż zobaczyłam Mi Lan, która wpatrywała się we mnie. Uciekłam nim zdążyła się do mnie odezwać. Postanowiłam, że nie może tak cierpieć, tak lub bardziej. Przyrzekłam sobie, że będę ją chronić nawet za cenę własnego życia. Dlaczego? Tego nie wiem, czułam, że muszę tak postąpić.

Kiedy odeszłam od Mi Lan, udałam się do Bang Chan'a dawno go nie widziałam i musiałam go zobaczyć. Lecz takiego widoku nie chciałam widzieć. Nie jadł, nie spał a kiedy spał budził się ze snu. Wycierał łzy, a kolejne spływały mu po policzkach. Na próbach udawał skupionego, ale czasem mylił kroki, a nigdy mu się to nie zdażało. Wyglądał jakby cała jego energia nagle odeszła. Przyglądałam się temu i nie mogłam nic zrobić. Chciałam go jakoś pocieszyć, bo widziałam, że czegoś mu brakuje. Jednak nie miałam pojęcia czego. Nagle zauważyłam, że wyciąga do mnie rękę, więc uciekłam. Dlaczego? Nie chciałam, aby mnie taką widział. Chciałam, żeby pamiętał mnie taką jaką byłam, a nie taką jaką jestem teraz. Marzyłam już, aby móc wrócić do domu, a to wszystko żeby okazało się snem. Szkoda mi było Bang Chan'a, bo nie zasłużył aby tak cierpieć.

Bang Chan

Siedziałem w swoim pokoju i rozmyślałem nad tym, gdzie ona mogłaby być. Poczułem się słaby, bezsilny. Żyłem, lecz jakbym nie żył. Brakowało mi Mi Rose i tego jaka była słodka i delikatna. Dlaczego jej nie ma? Co też ja plotę, przecież nic do niej nie czuje poza przyjaźnią. Nagle do pokoju wszedł Seungmin.

- Hyun! Co robisz? ( powiedział, a ja byłem zaskoczony, ponieważ nigdy wcześniej do mnie tak nie mówił)
- Leżę i myślę. ( odpowiedziałem bez życia)
- Widzę, tylko dlaczego się do mnie nie odzywasz skoro pytam?
- Pytałeś nie słyszałem.
- No wiem, dlatego nazwałem cię Hyun, Hyun.
- Co chciałeś? ( zapytałem)
- Yeon Ah zrobiła obiad. Chodź zjeść.
- Dobra już idę.

Wstałem i poszedłem na dół. Gdy wróciłem z powrotem wyjąłem jakiś notatnik i zacząłem pisać. Wszystko to co leżało mi na sercu. Teraz mogę sam przed sobą przyznać, że powoli zaczynam wariować i sam nie wiem dlaczego, bo przecież nigdy czegoś takiego nie miałem.

Lee Yeon

Od kilku dni czuje się gorzej. Ostatnie tygodnie ciąży dają swe znaki. Nogi bardziej puchną i czuje się jak balon, który zaraz ma pęknąć. Co się dziwić skoro, niedługo na świat wydam dwóch potomków rodziny Han. Mimo tej udręki spowodowanej dużym ciężarem jaki noszę cieszę się i martwię o Mi Rose, której tak długo nie ma w domu. Nikt nie wie gdzie jest. Ponadto Bang Chan cały czas chodzi i funkcjonuje kompletnie bez życia. On jeszcze tego nie wie, ale ja wiem, że on ją bardzo kocha. To widać tylko ten co nie chce tego nie zauważy. Przy posiłku zawsze patrzy na miejsce obok, które wciąż jest puste i nikt nie jest w stanie na nim usiąść. To jest w sumie urocze, ale i przygnębiające. Nikt nie jest w stanie zrozumieć tak silnego uczucia jakim daży ją Bang Chan. Nawet biedna Mi Rose tego nie wie, bo jej tu nie ma.

Siedziałam w salonie, aż nagle poczułam ogromny, nie dopisania ból w kręgosłupie, a potem w podbrzuszu. Położyłam na nim rękę i zauważyłam ciecz, na swoim ubraniu. Krzyknęłam tylko

- Han Jisung!

Chłopak przybiegł i od razu krzyknął

- Lee Yeon rodzi! To już!

Nagle Chan, niczym burza wstał z kanapy i poszedł w jakieś miejsce. Po chwili wrócił i powiedział

- Chodźcie jedziemy do szpitala.

Wstaliśmy z kanapy i powoli kierowaliśmy się do drzwi. Po pewnym czasie byliśmy już w jego samochodzie i jechaliśmy do szpitala. Skurcze były coraz silniejsze i mocniejsze. Myślałam, że nie dam rady kiedy usłyszałam

- Jesteśmy na miejscu. ( powiedział Bang Chan odwracając się w naszą stronę).

Potem wysiadł z samochodu, pobiegł do środka i wrócił z powrotem do nas prowadząc wózek. Usiadłam na wózku i Han wprowadził mnie do środka. Pielęgniarka, która pełniła dyżur widząc mnie pobiegła po lekarza, a potem zabrali mnie na salę porodową. Oczywiście Jisung był przy mnie cały czas.
Po kilku godzinach udręki na świat przyszli moi dwaj synowie. Jeden blodynek, a drugi szatyn.

Leżałam już na sali, a obok mnie chłopcy. Po chwili Bang Chan wszedł i popatrzył na nich ze smutkiem w oczach. Han natomiast wziął starszego na ręce i nadał imię.

- Ty będziesz miał na imię Yongbin aniołku. ( blodynek dostał imię, które było połączeniem imion Yongbok, czyli prawdziwego imienia Felix'a oraz Changbin'a).

Po tym podał mi Yongbin'a na ręce, a wziął tym razem młodszego z synów i zrobił dokładnie to samo mówiąc

- A ty będziesz miał na imię Changbok. ( szatyn również miał imię z tego połączenia imion)
- Piękne imiona. ( dodał Bang Chan). Ja już pójdę. Trzymajcie się.

Wyszedł, a my tylko popatrzyliśmy się na siebie i nic nie mówiąc posłaliśmy sobie wiadome spojrzenia. Parę dni później wyszliśmy ze szpitala. Zamieszkaliśmy w domu Felix'a, Miny, Changbin'a i Yuri. Byliśmy szczęśliwi cała nasza szóstka, czyli ja, Han, Sunny, Minho i dwóch maluszków.

Moc przeznaczenia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz