|8| poradzę sobie

139 9 2
                                    

Hej to ja Julliet, jest to ostatni rozdział, który napisała samodzielnie do końca Shiroi. (Reszta to są same szkielety) Jednak możecie się spodziewać nie mniej niż za dwa tygodnie nowego rozdziału, ale nic nie obiecuję. Ta sytuacja jest naprawdę ciężka.



O Boże —To była pierwsza myśl, która przyszła mi po wstaniu. Nie było tego przyjemnego ciepła, które czułam przez tą całą noc ani tego bezpieczeństwa, czy Tiny, której śmiech słyszałam jeszcze przed moim zaśnięciem. 

Ziewnęłam i wstałam z uśmiechem na twarzy.

Niebo za oknem było szare i ponure, deszcz, który wczoraj padał dawał wyraźne znaki, że dziś będzie szaro-buro, a jednak na dole były śmiechy i chichy. 

Tak też wstałam, zarzuciłam na siebie bluzę Tom'a (którą mu ukradłam) i dłuższe spodnie dresowe z plecaka.

Schodząc po schodach ręką przejeżdżałam po drewnianej poręczy, a schody skrzypiały pod naciskiem moich bosych stóp.

Na dole wszyscy siedzieli przy stole. Może nie tak dosłownie, Sam z Tiną śmiali się na podłodze. Jess krztusiła się jedzeniem kiedy chciała się zaśmiać, a pani Marry rzuciła do mnie kiedy mnie zauważyła:

—O dzień dobry kochaniutka, jak się spało? —wszyscy znowu wybuchli śmiechem, a Karl stawał się czerwony jak cegła. Podeszłam niepewnie do stołu gdzie moje stopy dotykały zimnych płytek, a przyjemny dreszczyk przechodził przez całe ciało.

—Było w porządku, wyspałam się —powiedziałam posłając jej delikatny uśmiech, po czym dosiadłam się obok Tiny.

—Nie dziwię się, też bym spała jak dziecko pod takim grzejnikiem —jej uśmiech powodował u mnie niezrozumienie.  Zmarszczyłam jedynie brwi kiedy nagle mnie olśniło.

—Proszę jajecz-

—A leki! —przerwałam niegrzecznie pani Jacobs, po czym zerwałam się na równe nogi by pobiec jak najszybciej na górę do swojego plecaka. Aż z schodów wyleciały wiórki drewna tak jak w Harrym Potter'rze kiedy siostrzeniec Harr'ego go budził.

Moja kondycja leżała więc wzięłam to co musiałam czyli: dwa pojemniczki i trzy pojedyncze pastylki do ręki, i ze spokojem zeszłam już na dół. 

—Przepraszam, nie miało to tak wyglądać —zaśmiałam się nerwowo, a kobieta odwzajemniłam mój uśmiech. 

—Rozumiem cię, tyle że ja tak reaguję jak widzę siebie rano w lustrze —wszyscy sie zaśmiali —Zrobiłam jajecznicę i grzanki, a tu masz herbatę —Tak też z wielkim bólem zjadłam to co miałam na talerzu by nie zrobić jej przykrości. 

Z każdym kęsem moje sumienie się powiększało. Pytanie, które mnie drażniły nie dawały spokoju:

Nie zasługujesz na to jedzenie

Spójrz na swoje uda, nie są przypadkiem za grube?

A ta oponka, fuuu

Już nie wspomnę o tych włosach, dobra nie ma zego wspominać. Nie masz ich

Serce na same te myśli pękało, pragnęłam tylko to szybko zjeść by później to zwymiotować w łazience. Patrzyłam z zazdrością na nich wszystkich. Mówiąc zazdrość mam na myśli ich możliwość jedzenia bez wagi w oczach

*

Po śniadaniu zaczęło padać, chmury były czarne. Wiatr wiał tak, że drzewa przechylały się na bok, podobało mi się to. Patrzenie na krople deszczu spływające jak łzy po poliku. Jednym słowem utożsamiałam się z burzą.

Pocałunek na dobranoc ||Ninachuzm||Where stories live. Discover now