Rozdział 205

1.2K 51 10
                                    

Hal już nawet się nie niepokoił. On był chory ze zmartwienia- siedział przed szkolną
bramą i gdyby nie miłość własna, to zapewne wyrywałby sobie włosy z głowy. A jak na razie doszukał się kilku siwych- których jeszcze kilka dni temu tam nie było. Mijała druga noc od kiedy Sev udał się na spotkanie z Voldemortem. Był już w takim stanie, że gdy tylko Sybilla zaczęła przebąkiwać coś o marnym końcu i zbliżającym się nieszczęściu, to nawrzeszczał na nią, wrzucił siłą do pokoju, który zamknął i wybiegł na szkolne błonia.
Dopiero po tym jak drugi raz okrążył jezioro uspokoił się, ale prawie dostał zawału- jego
serce dostało zbyt wiele adrenaliny i musiało pompować niesamowitą ilość krwi, by nie zabrakło mu tlenu podczas szaleńczego biegu. Tylko raz się uśmiechnął- gdy znalazła go Hermiona i powiedziała, że eliksir jest gotowy i czeka jedynie na wypróbowanie go. Oby zadziałał! I oby było na czym go testować- pomyślał ponuro. I wcale nie zachowywał się, jak nadopiekuńczy rodzic! Po pierwsze- wcale nie był niczyim rodzicem (jeszcze). Po drugie- to, że się martwił to wcale nie znaczyło, że był nadopiekuńczy.
Gdyby był nadopiekuńczy, to przywiązałby Seva do najbliższego drzewa i za cholerę go nie puszczał. Minerwa sama zachowywała się jak stara kwoka, a jemu zarzuca, że jego
dziecko będzie miało problemy z tym, żeby samo choćby oddychać! Swoją drogą tyle
tych drobnoustrojów w powietrzu… Mugole mają na to szczepionki, a czarodzieje?

Ponure przemyślenia dotyczące morderczych bakterii atakujących bezbronne i słabe ciałko jego dziecka przerwał dźwięk aportacji. Poderwał się na nogi i zajrzał za bramę. Draco Malfoy był tak blady, że smuga krwi na jego policzku wydawała się niemalże czarna.

- Hal, pospiesz się i otwórz bramę! I zawołaj panią Pomfrey i najlepiej Hagrida!

Dopiero teraz zauważył, że chłopak nie jest sam. Na ziemi leżało coś, co kiedyś było
chyba człowiekiem. Wolał nie przyglądać się- wtedy zupełnie zapomniałby o tym, co
trzeba zrobić. Wysłał patronusa do pielęgniarki, a sam pobiegł do chatki gajowego. Hagrid otworzył mu drzwi zaspany i potargany, ubrany w coś, co po zszyciu dziur na ręce i głowę mogłoby bez problemu uchodzić za balon.

- Psorze… Co jest? Kieł, leżeć!

- Załóż buty i chodź szybko do bramy!

Nie czekając na odpowiedź wrócił pędem. Draco zamknął już bramę i teraz nerwowo
przestępował z nogi na nogę. Hal wciąż omijał wzrokiem coś, co leżało na ziemi.
Najważniejsze teraz utrzymać spokój. Spokój. Spokój. Spokój!

- Draco, dobrze się czujesz? Coś cię boli?

- Nie- jego głos drżał tak mocno, że trudno było coś zrozumieć - Ja mam się dobrze.

- Będziemy potrzebowali twojej pomocy, więc weź się w garść.

W tym momencie pojawił się Hagrid i spojrzał na Seva- coś, czego Hal wciąż nie mógł zrobić- po czym usiadł na ziemi i zaczął płakać. Podszedł do niego i uderzył go mocno w głowę.

- Nie teraz, Hagridzie! Teraz musimy… Poppy! Tutaj!

Pielęgniarka dobiegła do nich i bez większego ociągania się przyklęknęła koło rannego i gdy usłyszał stukot butelek wiedział już, że będzie w porządku. Nie ważne jak- ważne, że przeżyje.

- Hal, zaprowadź pana Malfoya do Skrzydła Szpitalnego. Zaraz tam przyjdę. Hagridzie,
weź się w garść. Będziesz musiał go zanieść. Och, Hal- daj mi swoją pelerynę. Musimy go czymś okryć.

- Ja nie chciałem tego robić, bo nie wiedziałem, czy nie zaszkodzę- młody chłopak zaczął się tłumaczyć, ale kobieta przerwała mu.

- I dobrze. Przysporzyłoby to więcej problemów. Będziesz mi musiał opisać co dokładnie z nim robili, żebym wiedziała gdzie szukać urazów. Długo jest nieprzytomny?

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Where stories live. Discover now