Rozdział 261

1K 47 0
                                    

Książki leżały poukładane na łóżku. Każdy tom był dokładnie przejrzany w celu
usunięcia wszelkich notatek, kartek z przeróżnymi ideami i zagiętych rogów. Było tego prawie dwadzieścia osiem ksiąg różnej wielkości, ale tworzyły imponujący stos. Mimo to, każda była przeczytana przynajmniej kilka razy, ale i tak wciąż pozostawało wiele do odkrycia. I dlatego Hermiona nie była zła z powodu książek. Nie była nawet przygnębiona. Ona była absolutnie wściekła, jednak nie chciała dawać Harry’emu i Ronowi kolejnych powodów do psioczenia na Seve… Snape’a. Miała już wybitnie dosyć ich tekstów (najczęściej powtarzane „Przecież to Snape!” powodowało u niej nerwowy tik) oraz komentarzy, które nie zawsze były najlepszym sposobem do odegnania j ej
myśli od Mistrza Eliksirów (ich głośne dyskusje o tym jaki był, bądź nie był, w łóżku, wygrywały w przedbiegach). W takich chwilach brakowało jej Ginny. Ona by ich ustawiła. Draco jedynie przyglądał
się temu z lekkim rozbawieniem, Millie z sadystycznym uśmiechem, a Neville
interesował się swoją kolekcją piór, czyli żadnej perspektywy na pomoc. Do tego Mistrz Eliksirów przy każdej możliwej okazji drwił z jej „wątpliwej, choć niewątpliwie
przecenianej, inteligencji” i jak na złość natykała się na niego wszędzie. Dosłownie
wszędzie. Łącznie z tym, że wychodząc z toalety omal nie przyłożyła mu drzwiami. On wydawał się być równie zdziwiony i wściekły (wnioskowała to z lekkiego rozszerzenia
oczu i mocniejszego ściągnięcia brwi), więc nie robił tego celowo. Celowo jednak
odebrał jej osiem punktów za „szpiegowanie nauczyciela”, a następne osiem za „brak
wytłumaczenia”, bo jedyną jej odpowiedzią było: „przepraszam, panie profesorze”.
Postanowiła sobie, że będzie go traktowała tak, jakby był każdym innym nauczycielem.
Będzie posłuszna, pokorna i wyzuta z emocji. Będzie tą Hermioną Granger, którą znała większość profesorów. I – co było tylko przyjemnym dodatkiem – to było to, co wydawało się doprowadzać go do furii.
Przejrzała ostatni raz notatki, złapała pierwsze pięć ksiąg i ruszyła w kierunku Biblioteki z ciężkim westchnieniem. Niestety, księgi z Działu Zakazanego miały jedną wadę – nie wolno było stosować na nich żadnej magii. I dlatego właśnie przypominała teraz bibliotekę na nogach i modliła się, by się nie potknąć. Pani Pince, która mimo wszystko bardzo ją lubiła, obdarłaby ją żywcem ze skóry, gdyby choć jednej książce coś się stało. Jak na złość w chwili, gdy o tym pomyślała potknęła się o coś i upadła na ziemię.

– Och, nie, nie, nie…

Rzuciła się do przodu na kolanach, byle tylko poukładać jak najszybciej rozrzucone po
posadzce tomy. Dopiero gdy upewniła się, że nic im nie jest, obróciła się by zobaczyć,
co spowodowało upadek. Na ziemi jednak nic nie leżało. Za to za zakrętem zobaczyła
mignięcie czarnej peleryny, która nie pozostawiała wątpliwości co do tego czyją była własnością. Miała się właśnie zdenerwować, gdy z lekkim rozbawieniem zrozumiała, że cała ta sytuacja rozegrała się jedynie na jej korzyść. Normalnie Snape zostałby po to, by odebrać jej punkty za brak poszanowania dla własności Biblioteki. Jednak gdy upadła, a następnie rzuciła się w kierunku ksiąg na czworaka, nie zwróciła uwagi na to, że spódnica z tyłu podwinęła się aż na plecy ukazując jej pośladki w najbardziej korzystnym świetle. A dobrze pamiętała, że to była ta pozycja, którą zdawał się lubić najbardziej. Uśmiechając się złośliwie pod nosem, pełna nowej energii i animuszu ruszyła przed siebie. Chciał ją pogrążyć, ale w efekcie sam na tym stracił. Żałowała jedynie, że nie widziała jego miny.

_____________________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Where stories live. Discover now