Rozgoryczenie

868 110 21
                                    

Mortez nie budził się.

Było już rano. Dzień za oknem rozpychał się przepędzając resztki nocnej szarugi. Długie promienie słońca wślizgały się przez przerwę w zasłonach i muskały ażurową ścianę. George jednak tego nie dostrzegał. Klęczał na łóżku i patrzył z zaniepokojeniem na twarz Pana. Mijały kolejne minuty, a jego oblicze pozostawało dziwnie niezmienne, jakby zasnął snem wiecznym. George wiedział, że to niemal niemożliwe, ale niepokój sprawiał, że wciąż wykręcał palce. Kilkukrotnie sprawdził czy klatka piersiowa Pana unosi się. 

Kiedy miał już dosyć klęczenia, położył się wzdłuż śpiącego, muskając delikatnie jego ramiona przez koszulkę. Upewnił się, że jego oddech jest równomierny i głęboki. Dotyk go nie wybudzał, co było nieco niepokojące.

Albo jest chory, albo czuje się przy mnie bezpiecznie. - pomyślał

Ta druga możliwość była nieco zaskakująca. Przecież tak mogło być. Sam czuł się przy Panu po prostu dobrze. Lekko się odprężył.

Mortez po prostu śpi. Nic więcej. Pewnie jest zmęczony - przekonywał sam siebie

Pozwolił sobie na suwanie wzdłuż krawędzi jego bicepsa, przy każdym muśnięciu czując przypływ wzruszenia.

To mój Pan...Mój! MÓJ! - myślał wpatrując się w profil mężczyzny

Miał wrażenie, że nigdy dotąd nie widział go w ten sposób. W całości. W pełni. W połączeniu.
Westchnął. Czy nie tak wyglądało życie o jakim marzył...?

Mijały minuty, a on w nieskończoność skanował twarz Pana, przyglądając się dokładnie każdemu milimetrowi jego skóry. Jakby niezmywalnym ostrzem odbijał sobie jego rysy w najbardziej czułym i wrażliwym miejscu swojego serca. 

W pewnym sensie tak było. Należał do Pana.
Całkowicie.

Mortez nawet przez sen nie tracił swojej władczości i stanowczości.
George czuł, że jedynym miejscem stworzonym dla niego, jest to u jego boku, albo w klęku przy jego nogach.

Śledził unoszącą się klatkę piersiową Pana, zatapiając się w jej powolnym rytmie. Niemal się z nim zlał, oddychając dokładnie tak samo. Jakby połączył się w jedno z Mortezem i utracił swoją odrębność.

Jestem na to gotowy. - zrozumiał.

Jego gardło się zacisnęło. Nie musiał zachowywać swojego istnienia. Mógł stać się po prostu własnością Pana. I to było zupełnie na miejscu.

- W nocy... jeszcze nie rozumiałem - powiedział szeptem - Ale teraz... chcę abyś wiedział, że... wiem, że do ciebie należę. Ale to nie znaczy, że jestem rzeczą. Zrozumiałem to, Mortez...! - powiedział drżącym, zduszonym głosem - Tyle czasu próbowałeś mi to wyjaśnić. Myślałem, że jak ktoś jest czyjąś własnością, przestaje być... człowiekiem. A ja dalej jestem człowiekiem, tylko... połączonym z tobą. 

Zacisnął drżące wargi. Miał ochotę płakać. Nie chciał jednak wybudzić Pana, który we śnie oddawał mu siebie w sposób nieskończony.

Tak dobrze być tu z tobą, Panie...

Leżał więc bez dźwięku, karmiąc się zapachem Starszego, jego ciepłem i obecnością. Nie potrzebował nic więcej.  Tylko patrzeć i patrzeć bez końca.

Wybudziło go piknięcie drzwi. Musiał na chwilę zasnąć. Zamrugał i zmarszczył brwi. Uniósł się nieznacznie na łokciu, aby zobaczyć, kto wchodzi. Przez szczelinę w ściance dostrzegł Cerveta i zmierzającego za nim Saida z torbą medyczną.

DziedzicWhere stories live. Discover now