Kyongkuana [1]

9 1 0
                                    

- (Chwyć wreszcie ten cholerny miecz i rozpłataj mi wnętrzności, nieudacznico) - wydobyło się z ust Petroniusza, ale oczywiście sam Avem tego nie wypowiedział. Czasem nie potrafiła odróżnić, kiedy mówią ludzie, a kiedy ta druga rzecz, choć to bez znaczenia. Wystarczyło ignorować zbędne bodźce i podejmować racjonalne decyzje. A rozpłatanie wnętrzności najlepszemu przyjacielowi nie należało do listy najbardziej racjonalnych zajęć na to popołudnie. - Zrób to, zrób to, wreszcie to, twój ruch, amica.

Kuana zamrugała oczyma, usiłując dojrzeć coś konkretnego na twarzy mężczyzny. Nadal pozostała pomazana, jakby pozwolił któremuś ze swoich rozwydrzonych synów zakolorować się węglem i zapomniał zmyć mazidło przed ich wieczorną grą w szachy. Mimo tego zdawało się, że na wąskich, suchych ustach przywódcy Somatizis tli się delikatny uśmiech.

- Skoczek na D7 - mruknęła, usiłując odnaleźć figurę konia na planszy i przestawić ją na odpowiednie pole. Wszystko tak okropnie pomazane. Twarz Petro, szachy, dźwięki i kolory, choć z węgla, to zbyt jaskrawe, by zbyt długo na nie spoglądać.

- Nieźle. - Avem sięgnął po ceramiczny kubek z jakimś fikuśnym napisem w języku ojczystym. Dość ekstrawaganckie i raczej nie nadawało się do królewskiej zastawy, lecz skoro czuł potrzebę przekazywania funduszy formatorom za takie głupstwa, dlaczego Kuana miałaby się nie zgadzać? - (Jedno uderzenie mogłoby mnie zabić, a żyję już dość długo! Sądzisz, że ktoś pożałuje? Naiwna!)

Przyjechała do Cerebrum kiedy skończyła ostatnie zlecenie, z nowymi funduszami w kieszeni, ale brakiem chęci do podróży. Gdyby młodzi Avemowie nie weszli jej w drogę, obyłoby się bez komplikacji. Gdyby młodzi Avemowie nie weszli jej w drogę, o wiele dłużej czekałby na zdobycie zaufania le Valeta, jednak o tym wolała nie wspominać. Sama też by sobie poradziła.

Nie miała wiele zajęć, więc postanowiła zostać w państwie faunowników póki coś się nie trafi. Petro zawsze przyjmował ją z otwartymi ramionami i z pewnością ofiarowałby protekcję przed dowolnym państwem, nagle przypominającym sobie o starych porachunkach z Procus Caput. A przede wszystkim, mogła skupiać się na zajęciach nie podsycających tych drugich, nieprawdziwych głosów i wreszcie pokazać im, gdzie ich miejsce.

- (Krew za krew, zatoń w jej chwale, nieśmiertelna wojowniczko!) - Tyle, że Kyongkuana była zupełnie śmiertelna i głosy powinny wiedzieć to równie dobrze, jak ona. - Widzę, że zastawiłaś tu na mnie pułapkę, hm? - a to znowu Petro, głos tego drugiego płynnie przyszedł w odprężającą pogawędkę przy naparze ziołowym. - Nie dam się w nią złapać, o nie. - Przesunął hetmana naprzeciw czarnego konia Kuany, unosząc wzrok i najprawdopodobniej jedną brew, z wyrazem wewnętrznej dumy. O ile dwie, ciężkie do nazwania ciemniejsze kreski faktycznie stanowiły jego brwi. - Och, brakowało mi tego! Jesteś jedyną godną przeciwniczką, jaką w życiu spotkałem, poważnie.

- Dzięki - wymamrotała, nie rozumiejąc, jakim cudem i w którym konkretnie miejscu zastawiła rzeczoną pułapkę, lecz nie zamierzała się spierać. Potem zastanowi się nad przebiegiem całej gry, albo nad tym, jak można mówić rzeczy z takim przekonaniem, a nie poważnie. Chyba, że to jakiś mało zabawny żart z gramatyki somatizijskiej. Chociaż zwykle rozmawiali w tym języku, Kuana nigdy do końca go nie opanowała.

- Gdzie ty się podziewałaś tak długo? - niewygodne pytania, na które Kuana będzie musiała znaleźć konkretną odpowiedź, nie monosylabę. - Nie odzywałaś się chyba od trzech wiosen. (Bo roztrzaskiwałaś czaszki, przebijałaś przepony i jednym ruchem podpalałaś ciała! Brawo, duma mnie rozpiera, amica!)

- Nie nazywaj mnie „amicą" - syknęła, do tego drugiego, licząc, że Ptero nie zwróci na to uwagi. Nieco głośniej, podnosząc głowę do mężczyzny, dodała. - Pałętałam się tu i ówdzie. Wiesz, z czegoś trzeba żyć, także...

infecto symphoniaWhere stories live. Discover now