👼 Rozdział 3👼

210 19 4
                                    


Poprawiłem kolczyk, który zaplątał mi się w mój sweterek. Siedziałem wśród innych aniołów i czekałem na rozpoczęcie spotkania. Wszystkie inne anioły były podekscytowane tym, czego się dzisiaj nauczą. Nie mogły się doczekać momentu, aż zostaną Aniołami Opiekunami, tak jak ja kiedyś.

Dokładnie, kiedyś. Po wydarzeniach z ziemi miałem wrażenie, że to nie jest moją właściwa droga. Jednak nie mogłem już nic zmienić. Powrót do nieba miał być już wieczny, a ja nawet nie myślałem nad innym sposobem. Musiałbym kogoś skrzywdzić, ale nie byłby w stanie tego zrobić.

Wielu by teraz powiedziało, że mogę chociaż zmienić kierunek, w którym byłem szkolony. Zajmować się czymś innym niż opieka nad człowiekiem, skoro nie jestem tego pewny. Nie, nie mogłem. Mój wybór był wieczny i nigdy nie mógłbym się wycofać.

– Felix. – usłyszałem koło siebie. To był Minhao. Odkąd wróciłem do nieba zyskałem w nim swojego towarzysza, który przy każdej okazji wypytywał mnie o pobyt na ziemi. Był ciekawy wszystkiego.

Pytał jak smakuje czekolada i choć jedyne określenie jakie mi pasowało to "niebo" to nie mogłem tak odpowiedzieć aniołowi, któremu nic to nie wyjaśni. Pytał też jacy są ludzie lub zwierzęta. Czy ładnie tam pachnie czy jest ciepło i co znaczy zimno.

Na wiele pytań nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, jednak to go nie zrażało. Zawsze miał inne pytanie, na które być może mógłbym mu odpowiedzieć. Był uroczy, jednak z czasem zaczęło mnie to męczyć. Musiałem przypominać sobie rzeczy, których nie chciałem pamiętać.

Jednak nie mogłem mu mieć nic za źle. Był ciekawy, a nie złośliwy. Nie wiedział, że budzi we mnie złe emocje, a ja nie chciałem mu o tym mówić. Anioły nie wiedziały co to złość, smutek czy tęsknota. Nie chciałem go o nich uświadamiać, aby nie zaczął ich czuć. Nie było mu to potrzebne, a nawet mogło mu zaszkodzić.

Mógłby skończyć tak samo jak Jiqui, anioł przez którego wyrzucono mnie z nieba...


***


Felix

Byłem padnięty. Była już dziesiąta wieczorem, więc powoli szykowałem schronisko do zamknięcia. Prawidłowo wszędzie było napisane, że zamykamy się o dziewiątej, ale ja zawsze zostawałem tę godzinę dłużej na wypadek spóźnionych gości.

Zawsze liczyłem, że ktoś wpadnie do budynku i powie, że chciałby adoptować jakiegoś zwierzaka. Albo obdarować czymś schronisko. Mimo że nigdy to się nie działo to jednak dalej miałem nadzieję.

– Jestem pewnie zbyt naiwny. – powiedziałem do kota, który siedział na ladzie. Mia (bo tak ją nazwałem) była tutaj już od trzech miesięcy. Została złapana przez jakiś ludzi, ponieważ cały czas niszczyła im kwiaty w ogrodzie. Przynieśli ja tutaj, a raczej przed budynek. Nawet nie pofatygowali się, żeby wejść tylko zostawili ją w zamkniętym kartonie z kilkoma dziurami.

To ja ją znalazłem i zaopiekowałem. Okazało się, że miała skaleczoną jedną łapkę, więc oczyściłem ją i nałożyłem specjalną maść. Tylko tyle mogłem dla niej zrobić. Nie chciałem jej chować tak szybko do klatki, aby jeszcze bardziej jej nie straszyć. Nie miałem pojęcia ile siedziała w tym kartonie. Położyłem ją na fotelu w poczekalni.

Było to nieprzemyślane, bo kot mógł w każdej chwili gdzieś uciec lub narobić na poduchy, ale nic takiego się nie stało. Kotka przeleżała cały dzień na miejscu, jedynie kilka razy wchodząc do doniczki, aby się załatwić. Przymknąłem na to oko, bo póki szef tego nie widział, nic się nie stało. Przecież nie musiałem sprzątać ani nic, wystarczyło jedynie uklepać ziemię.

Remember Me |ChanLix| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz