31. Niepowtarzalna okazja

4.2K 161 54
                                    

– Na dzisiaj starczy – oznajmił Henderson, kiedy już ledwo stałam na nogach.

Opierałam się o napięte linki ringu pochylając się do przodu. Większość włosów wypadła mi z kucyka, nie wspominając o tym, że były całe mokre. Z trudem próbowałam złapać oddech, bo oczywiście wcześniej nie mogłam odpuścić.

Zrobiliśmy parę rund sparingowych, a prawda była taka, że już po pierwszych dwóch ledwo zipiałam. Nie zliczę, ile razy dostałam pytanie czy chcę już skończyć, ale to brzmiało, jak oferta poddania się. I dlatego tego nie zrobiłam. Walczyłam do końca, tak, jak kiedyś.

Dopiero, kiedy wzięłam parę głębszych wdechów, dotarł do mnie głębszy sens jego słów i automatycznie się przez to wyprostowałam.

– Na dzisiaj? – wykrzywiłam się biorąc kolejne łapczywe oddechy. – Żebyśmy się zrozumieli, nie będzie następnego razu, Henderson.

– Oczywiście, że będzie – odparł z arogancką miną zaciągając rękawice.

– Chyba cię coś...

– Nie wysilaj się tak, bo ledwo stoisz na nogach.

Przez te jego gadanie miałam znów ochotę mu przywalić, mimo, że robiłam to dzisiaj wiele razy. Taka okazja. Niepowtarzalna. A można powiedzieć, że nieco ją zmarnowałam, bo nie wykorzystywałam potencjału swojej siły. Chociaż i tak biorąc to wszystko pod uwagę, gdybym to robiła, prawdopodobnie padłabym po trzech rundach, jak nie po dwóch.

Moja kondycja była prawie że porównywalna z nim, ale miałam o wiele większe doświadczenie w zachowaniu w ringu i technice. On za to, jakby nie patrzeć, był silniejszy. I większy. Dużo większy i silniejszy. Nieważne, ile pracy w siebie włożę, i tak zawsze będzie silniejszy.

Już dawno pogodziłam się z tym, że po prostu nigdy nie dorównam w niektórych kwestiach chłopakom. To fizycznie niemożliwe. Za każdym razem powtarzał mi to trener Davis, ale nie po to, żeby mnie dobić, tylko żeby zmotywować. Mówił, że oni zawsze będą więksi, ale ja mogę być sprytniejsza. I na to zawsze stawiałam.

Nie wiem, jakim cudem zwlokłam się po schodkach na ziemię, bo nogi miałam jak z waty. mi się przypomniały moje pierwsze treningi tutaj. Nigdy nie było łatwo, ale za to skutecznie. Rzuciłam rękawice obok worka, w którym wcześniej leżały i usiadłam na ławce pod ścianą.

Trzęsły mi się dłonie i nogi, ale nie ze stresu, ani nadmiaru emocji, tylko z ich wyładowania. Może i wyglądałam koszmarnie, ale czułam się... Naprawdę dobrze. Jakby to wszystko ze mnie uciekło. Cała frustracja, wszystkie myśli. Wszystkie obawy, wszystko związane z rodzicami, Soph, Connorem, czy kimkolwiek innym. Po prostu zniknęło. Nawet, jeśli to uczucie miało trwać tylko chwilę, to chciałam się tym delektować jak najdłużej.

– Pomogło? – zapytał Henderson nagle stając nade mną.

– Co? – zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. A może i doskonale wiedziałam, tylko byłam na tyle zmęczona, że nie łączyłam faktów.

– Pytam, czy pomogło – powtórzył głośniej i wyraźniej, jakbym była głucha.

– Jezu, nie drzyj się tak – wykrzywiłam się czując, jak każdy, pojedynczy mięsień mnie boli. – W czym niby miało pomóc?

– Nie przywiozłem cię tu od tak. Czułem... Wiedziałem, że coś nie gra – szybko się poprawił. – Nie jestem ślepy. Ale nie powiedziałaś, o co chodzi...

– Nie spytałeś – przerwałam unosząc brwi.

– Bo byłaś wkurzona.

– Ty mnie wkurzyłeś.

See you againWhere stories live. Discover now