chapter 2.

408 61 38
                                    

Szukaliśmy nieśmiertelnika po całym akademiku, potem postanowiliśmy iść poszukać go przy szkole, niestety nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. Chciałem mu pomóc, naprawdę. Jednakże jak mogłem to zrobić? Gdy tak szedłem z Takashim i rozmyślałem przypomniało mi się pewne zaklęcie, którego nauczył mnie profesor. Jednak uczniowie tacy jak mój towarzysz nie mogą 'o nas' wiedzieć. Powiedziałem Takashiemu, żeby chwilę na mnie poczekał. Poszedłem za budynek szkoły, gdzie akurat, dzięki Bogu, znajdowała się kałuża. Cicho wyszeptałem zaklęcie stojąc nad brudną wodą. Po krótkiej chwili ukazał mi się obraz teraźniejszego miejsca, że tak to nazwę, pobytu nieśmiertelnika.

- Ey, Takashi! - krzyknąłem wychodząc z za budynku. - Chyba wiem gdzie jest ten Twój skarb.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony, po czym poszedł za mną. Weszliśmy do szkoły głównym wejściem, które było najczęściej użytkowane przez uczniów i nauczycieli. W tym czasie trzecioklasiści mięli jeszcze dodatkowe wykłady.

- Piłeś dziś po szkole kawę? - zapytałem podchodząc do automatu.

- Tak, skąd wiesz? - zapytał ponownie zdziwiony. Schyliłem się delikatnie i ciągnąc za delikatnie wystający spod maszyny łańcuszek, wydostałem własność blondyna.

- Skąd wiedziałeś, że tu jest? - spojrzał na mnie odbierając mi nieśmiertelnik. - Przecież nie było Cię tu dziś ze mną.

- Ludzie często gubią tu różne rzeczy, gdy nachylają się aby odebrać resztę pieniędzy z automatu. Czysty przypadek. - stwierdziłem i nposzedłem w stronę drzwi.

- Shizuo.. - usłyszałem, więc odwróciłem się. - Arigatou..

~^^~

Siedziałem w pokoju rozmyślając nad odpowiednim zaklęciem na złamanie blokady. Nie mogłem jednak nic wymyślić, postanowiłem poradzić się Tomoya. Znów wszedłem do niego robiąc wiele zamętu. Zauważyłem białowłosego lewitującego jakieś pół metra nad ziemią.

- Cześć kujonie. - powiedziałem siadając na łóżku. - Jak widzę znów trenujesz koncentrację.

- Tak, jednakże tym razem jej nie zakłócisz. - powiedział spokojnie nie przerywając czynności.

- Pewny? - zapytałem. - Otworzyłem to Twoje pudełeczko.

- Serio? - krzknął z zafascynowaniem, co zakończyło się utratą koncentracji i drastycznym, bolesnym upadkiem na ziemię.

- Mówiłem, że mi się uda. - powiedziałem śmiejąc się.

- Dobra.. - wetchnął ciężko po czym wstał z podłogi. - Do rzeczy, co było w środku?

- Nie wiem. - powiedziałem wzruszając ramionami. - Nie otorzyłem go jeszcze.

- Jak to? Przecież przed chwil... - wtedy zamilkł na moment. - Ehh.. Shizuo, bawisz się mną, right?

- Nawet nie wiesz jak bardzo epicka była ta gleba. - wtedy parsknąłem śmiechem kładąc się na łóżku. Niestety niczego nie podejrzewając leżałem sobie, kiedy nagle napadł na mnie Tomoya siadając mi na brzuchu. Nie mogłem się uwolnić, uznałem, że zrzucenie go będzie zbyt drastyczne. Biedny Tomoya tyle się ze mną nacierpi. - Czego chcesz?

- Nie jestem pewien... ale chyba wiem jak złamać tę blokadę.

- No pochwal się mondralo. - powiedziałem leżąc wciąż pod tyłkiem białowłosego.

- Wydaje mi się, że blokadę można złamać tym samym z czego została stworzona. A skoro tamta mieni się jak promienie słońca?

- No tak! Promienie słoneczne! - tak się ucieszyłem, że odruchowo bardzo gwałtownie się obróciłem i chłopak spadł na ziemię. Patrząc na jego nie ciekawą minę zacząłem się martwić. - Em, stary? Nic Ci nie jest?

- N..nie.. - odrzekł ledwie żywy.

- To dobrze! - powiedziałem entuzjastycznie. - Tylko teraz tak się zastanawiam, skąd wziąć tak silną falę słońca o tej porze roku? - zapytałem schodząc z łóżka.

- Nie wiem, ale teraz to radziłbym Ci się kłaść spać, dzisiaj lekcje od 20:00 do 12:00. Dobranoc. - powiedział wypychając mnie z pokoju.

- Ale później mi pomożesz? - zapytałem jeszcze.

- Zobaczymy. - odrzekł śpiący już Tomoya po czym zamknął drzwi.

Wziąłem przykład z mojego przyjaciela i poszedłem do swojego pokoju. Pudełeczko włożyłem do szuflady obok łóżka. Już miałem się kłaść, kiedy przypomniałem sobie o kanapce, która leżała na poduszce. Wziąłem ją i rzuciłem do kosza, niestety nie nadawała się już do zjedzenia. Teraz miałem już pewność, że gdy wstanę nie będzie żadnych niespodzianek. Położyłem się więc i nakryłem pościelą po same uszy. Teraz było mi cieplutko.

~^^~

Weszliśmy do sali, zajęcia, nazywane przez nas 'nocnymi' rozpoczęły się. Jak zawsze profesor Keiichi rozpoczął od swojego głupiego gadania na temat magii i takie tam. Sala wyglądała równie przerażająco jak i zawsze. Profesor wszędzie porozstawiał świece, z jażdego kąta bił złocisty blask płomieni. Usiedliśmy przy okrągłym stole, na którym leżało wiele różnych ksiąg, starych notatników i tym podobnych. Były w nich zapisane najróżniejsze starodawne zaklęcia, czary i takie tam inne rzeczy potrzebne do, powiedzmy, bycia czarodziejem.

Po pierwszych dwóch godzinach zajęć wszyscy zaczęli powoli przysypiać. Wielu z nas nie było już zdolne do jakiejkolwiek pracy czy nauki, jednak ja i Tomoya siedzieliśmy wytrwale od czasu do czasu jedynie ziewając. Wyszliśmy na przerwę, tak bardzo chciało mi się do toalety. Pognałem ile sił w nogach, żeby załatwić swoje potrzeby. Tomoya poszedł razem ze mną, czasem się zastanawiam, czy aż tam mnie lubi, że musi ze mną chodzić do toalety?
Wychodząc spojrzałem za okno, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem coś dziwnego, jakiś mały chłopczyk stał po środku naszego szkolnego placu. Nie pojmowałem o co chodzi. Cicho wyszedłem z budynku, przerwa trwała jeszcze przez jakieś 10 minut, miałem trochę czasu. Na szczęście białowłosy zdecydował się pójść ze mną.

- Cześć mały. - powiedziałem radośnie gdy byliśmy już blisko chłopaka.

- Hm? Gdzie jestem? - zapytał chłopczyk zupełnie rozkojarzony. Wtedy nadeszły wolfy, często pojawiające się nocą wilki atakujące jedynie czarodzieji.

- Kurna! Tomoya, łap małego. - powiedziałem i wyciągnąłem spod rękawa różdżkę, z której biło jasne światło. - Ja się nimi zajmę, Ty osłaniaj małego.

- Dobra. - powiedział po czym zaprowadził chłopca do drzwi. Czas na pełne skupienie. Byłem czarodziejem specjalizującym się w tworzeniu energii, tzn. światła, ognia, sztucznej siły. Oczywiścię również musiałem uczyć się tych banalnych małych zaklęć.

Najpierw próbowałem odgonić je ogniem, nic to nie dało, wolfy są sprytne i szybkie. Nie zdąłyłbym trafić każdego z osobna. Spróbowałem więc przestraszyć je światłem, krótko mówiąc dupa. Przez moją nieuwagę jeden z nich podszedł do mnie i zadrapał nogę. Oczywiścientowarzyszył temu okropny ból. Jednakże nie poddałem się, cała ta sytuacja zaczęła mnie powoli wnerwiać. Moje oczy rozpłonęły czerwienią, a ciało lekko uniosło się ku górze. Na około niego przemykał delikatny wiatr rozwiewający moje szaro-czerwone włosy. Po chwili zaczął ode mnie bić blask, tak jasny, jak i ten słoneczny, który oślepił wilki. W ułamek sekundy zgromadiłem następną część mocy, którą wykorzystałem na lekkie ich podpalenie, możnaby rzec, że zaledwie małe oparzenie. Niewielkie kule ognia runęły w nich z taką prędkością, że każde zwierze uciekłoby przerażone, i tak też się stało.

- Uf.. - powiedziałem dysząc, wyczarowanie tak ogromnej ilości magii kosztowało mnie bardzo wiele. - To już koniec.

- Eem... Shi-chan? On zniknął.. - gdy to usłyszałem odwróciłem się w stronę kumpla, rzeczywiście. Nie było go.


Mahō no kagi || ~Kodokuna Shōnen book two~Where stories live. Discover now