chapter 7

301 53 9
                                    

Wena powróciła!!! :D Myślałem, że to zajmie więcej czasu.. xd No ale cóż, w sumie to zasługa panny wiki678990 gdyż podsunęła mi wenę. :D DZIĘKUJĘ! ^^

Z każdym dniem Takashi czuł się coraz lepiej, tym bardziej, że większość czasu spędzaliśmy razem. Rozmawialiśmy, uczyliśmy się, żartowaliśmy. Powoli wracał do siebie, widziałem to. Jego twarz coraz częściej wyglądała radośnie, tak jak kiedyś. Cieszyło mnie to, bardzo.
Nadeszła prawdziwa zima, a wraz z nią przerwa świąteczna.

Siedziałem na łóżku patrząc za okno. Drzewa były nagie, bez liści. Jedynym ich kamuflarzem była biała, cienka, puszysta kołderka okrywająca nawet te najmniejsze gałązki. Śnieg przysypał nawet ptasie gniazdo, wiewiórcze schronienia także zasypane były chłodnym puchem. Trawa wyginęła, przygnieciona grubym dywanem pojedynczych płatków. Takashi w tym samym czasie biegał po całym pokoju pakując swoje rzeczy.

- A Ty się nie pakujesz? - zapytał w końcu.
- Emm.. nie. Nie wyjeżdzam. - odrzekłem nie odrywając wzroku od okna.
- Nie jedziesz do rodziny?
- Nie.. rodzina mnie dawno znienawidziła. - powiedziałem spoglądając na chłopaka. - Zostanę tutaj.
- Nie możesz spędzić tu świąt! - krzyknął.
- A mam inny wybór? - zapytałem. Wtedy wyszedł na chwilę. Nie było go około 5 minut. Zastanawiałem się co go nagle tknęło, żeby od tak soboe wychodzić. Czyżbym powiedział coś nie tak?
- Co byś powiedział na spędzenie tych świąt ze mną? - zapytał nagle wchodząc do pokoju.
- Z Tobą? W jakim sensie? - spojrzałem na niego zaskoczony.
- Możesz pojechać ze mną, mój tata się zgodził. - powiedział uśmiechając się.
- Ale... nie będzie z tym problemu? W końcu nie zna mnie..
- Wystarczy mu tyle, że jesteś moim przyjacielem. - odrzekł. - Tak więc pakuj się, za godzinę mamy samolot.

No i tak się stało. Szybko spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, na internecie załatwiliśmy bilet i wszelkie inne potrzebne rzeczy. Bałem się jednak spotkania z ojcem Takashiego. A co będzie jeżeli mnie nie polubi? Lub gdy zorientuje się, że jestem inny? Mimo wszystko starałem się być dobrej myśli. Właśnie kończyłem pakować ostatnie rzeczy do plecaka, kiedy przypomniałem sobie o kluczu. Tym małym, złotym, zwykłym, a zarazem tajemniczym kluczyku. Szybko wyjąłem go z pudełeczka stojącego na mojej półce i włożyłem do kieszeni kurtki. Wszystko było teraz w stu procentach gotowe.

Wyszliśmy z akademika, szybkim krokiem udaliśmy się w stronę lotniska. Chodnik oraz asfalt były oblodzone, ciężko było się poruszać. Trzeba było naprawdę uważać. Całą wyprawę utrudniały nam walizki, które ciągneliśmy za sobą. Byliśmy już w pół drogi, kiedy ktoś biegnący za mną nie wyrobił się na zakręcie i przywalił centralnie we mnie. Oczywiście brak przyczepności i grawitacja zrobiły swoje, w wyniku ich działania palnąłem plackiem na ziemię.

- Sumimasen! Nic Ci nie jest? - zapytał czarnowłosy chłopak pomagając mi wstać. Nie wiem czemu ale przez chwilę wpatrywał się w moje oczy. To było odrobinę.. dziwne, gdyż leżałem na ziemi, a on po prostu się na mnie gapił.
- Emm.. nie, chyba. - powiedziałem. Wtedy Takashi i obcy pomogli mi wstać. Bolała mnie trochę wcześniej zraniona noga, ale dało się wytrzymać.
- Naprawdę przepraszam! Po prostu spieszę się na samolot.
- Ty też na lotnisko? - zapytał Takashi zadowolony.
- Tak, zgadza się. - odpowiedział. - Jeszcze raz przepraszam. - dodał.
- To nic, naprawdę. Więc, skoro idziemy w tym samym kierunku, to może pójdziesz z nami? - zapytałem.
- Serio? Jasne! - odrzekł zadowolony. Miałem nadzieję, że nie będę tego żałował.

Powoli dotarliśmy na lotnisko. Niestety muszę przyznać, że droga do celu była bardzo męcząca. Ten niejaki Mika, bo tak się nazywał, przez całą wyprawę mnie przepraszał. Starałem się jednak zachować spokój, co dzięki Takashiemu mi się udało. Usiedliśmy w poczekalni, rozmawiając z Miką dowiedziałem się tragicznej rzeczy. Okazało się, że leci tym samym samolotem co my. To będzie koszmar! - myślałem. Modliłem się, żeby tylko nie udiadł z nami. Na nasze nieszczęście w samolocie są potrójne siedzenia.

- Niestety panowie, nie będziemy siedzieć razem w samolocie, tak wiem to smutne! - powiedział nagle chłopak. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Sumimasen!
- Mika, już Ci mówiłem, nie masz za co przepraszać. - powiedziałem drapiąc się po głowie.
- Chłopaki, nasz samolot przyleciał. - rzekł nagle Takashi wstając z krzesełka. Cała nasza trójka udała się w stronę wyjścia. Przeszliśmy przez bramkę, przy której stało dwóch strażników. Byli niezwykle sympatyczni, uśmiechali się mówiąc 'Miłego lotu'. To było takie cudowne. Kulturalni ludzie są świetni!

Zajęliśmy w miarę odpowiadające nam miejsca w samolocie. Było tam ciepło i przytulnie, co mi odpowiadało. Kochałem miejsca, w których było ciepło i w miarę wygodnie. Czekało nas kilka długich godzin w towarzystwie zupełnie nieznajomych nam ludzi, super. Byłem bardzo zadowolony, do czasu. Odwróciłem się odrobinę, żeby schować za sobą kurtkę, kiedy zobaczyłem Mikę z dwoma znajomymi. Chłopak widząc mnie zaczął machać mi ręką równocześnie znowu mnie przepraszając. *facepalm* Odwróciłem się z powrotem mając zamiar całkowicie ignorować 'znajomego'.

Wystartowaliśmy. Pierwsze turbulencje mnie przeraziły, nigdy nie lubiłem latać. Założyłem słuchawki i wsłuchując się w piosenkę mojego ulubionego zespołu starałem się zrelaksować. Niestety po chwili poczułem, że ktoś kopie w mój fotel. Powoli odwróciłem się i kulturalnie poprosiłem znajomego Miki, żeby mnie nie kopał, gdyż chciałbym się zdrzemnąć. Wydawało mi się, że zrozumiał przekaz. Słyszałem jak Takashi cicho chichocze, za co skarciłem go nieprzyjemnym spojrzeniem. Kontynuowałem więc mój relaks, kiedy znów poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię.

- Shi-chan, chcesz ciastko? - usłyszałem znajomy mi doskonale już głos.
- Nie, dziękuję.. - powiedziałem nie odwracając się nawet w jego stronę.
- Um... Okey.

Zamknąłem oczy ponownie próbując się wyłączyć na świat zewnętrzny. Przez dłuższą chwilę nawet mi się udawało. Wyobrażałem sobie jak prawdopodobnie będzie wyglądało to epickie pierwsze spotkanie ojca mojego przyjaciela. Szczerze się go obawiałem. Pogrążyłem się całkowicie w moich myślach przekładając w kieszeni kluczyk między palcami. Strasznie się denerwowałem.
Kiedy słuchanie muzyki mi się znudziło, zacząłem czytać książkę. Bardzo ambitną z resztą. Właśnie rozpoczynałem moment, gdzie akcja trzymała człowieka w napięciu tak bardzo, że aż nie mógł spokojnie usiedzieć. Niestety, wszystko zniszczył odgłos wymiotującego za mną kolesia. Przez resztę podróży postanowiłem spędzić w grobowej ciszy nie robiąc zupełnie niczego. Uznałem, że może wtedy zaznam spokoju.

Tak jak się spodziewałem, nagle zrobiło się cicho, nikt już nie wymiotował, ani nie puszczał bąków, nikt nie kopał mojego fotela, nie przepraszał i nie pytał czy chcę ciastko. Nareszcie mogłem zamknąc oczy i odpocząć. Tak przynajmniej myślałem.
Planowo pozostało nam pół godziny drogi. Siedziałem jak na szpilkach, zmartwienia powróciły. Na dodatek tamten debil za mną znowu mnie kopał.

- Shi-chaan, przybliż się. Szepnę Ci coś na ucho. - usłyszałem cichy głosik siedzącego za mną chłopaka.
- Czy to nie może poczekać? - zapytałem. - Jeżeli chcesz mnie znów przeprosić, to nawet nie próbuj. - dodałem.
- Niee... to coś innego. - powiedział. Postanowiłem dla świętego spokoju go wysłychać, w razie czego przytaknąć lub zaprzeczyć i po robocie. Przybliżyłem się do chłopaka. - Podobasz mi się. - wyszeptał. Serce mi stanęło. Nie wiedzialem co zrobić, spojrzałem najpierw na niego, a potem na Takashiego, który prawdopodobnie wszystko usłyszał.
- Ee.. Mika... wiesz, bo ja...
- Jesteśmy razem. - wtrącił się nagle Takashi. - Nie próbuj mi go odbić, Mika.
- Takashi-kun... - powiedziałem, niestety nie zdążyłem dokończyć, gdyż blondyn złączył nasze usta w namiętnym i niespodziewanym pocałunku.
Serce waliło mi jak szalone, czułem się dziwnie, gdyż nie chciałem tego kończyć. Jego wargi były tak gorące, tak miękkie... najchętniej przygryzłbym jedną z nich..

Mahō no kagi || ~Kodokuna Shōnen book two~Where stories live. Discover now