25

481 35 17
                                    

Siedziałem na krawędzi dachu kontrolując czy nic w okolicy się nie dzieję, gdy nagle mój telefon zawibrował. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem się na wyświetlacz. Numer nieznany. Zmarszczyłem zszokowany brwi, bo osoba która się ze mną kontaktowała ominęła całkiem dobre zabezpieczenia, które uniemożliwają nieznajomym numerom kontaktowanie się ze mną.

Wszedłem w wiadomość i moje zdziwienie zrobiło się jeszcze większe. W wiadomości był adres i godzina, nic więcej. Może i by to nie było dziwne gdyby nie to, że to był adres magazynu w którym nakryłem ciocie na zabijaniu człowieka.

Ktoś doskonale wiedział kim jestem, a to wcale nie była pomyłka. Zacząłem poważnie obawiać się o swoje życie. Skoro ktoś obszedł moje zabezpieczenia i wiedział, że za tym numerem kryje się Spider-man, to mógł też znać jego tożsamość. Czyli moją tożsamość. Mam przejebane po całości i nawet nie będę sobie wmawiał, że jest inaczej.

Może moja decyzja była lekkomyślna, ale postanowiłem udać się pod podany adres. W planie miałem pojawić się tam dużo wcześniej i obserwować okolice z nadzieją, że uda mi się kogoś przyłapać. Szansę były małe, bo mogłem się założyć, że wszyscy niepotrzebni ludzie opuścili teren budynku tuż po wysłaniu wiadomości. 

Wbiłem się w powietrze i od razu ruszyłem pod podany adres. Położenie magazynu po ostatnim razie zapamiętałem bardzo dobrze więc nie potrzebowałem pomocy Karen. Po bardzo dłużącej się podróży w końcu dotarłem na miejsce. Przysiadłem na sąsiednim budynku i zacząłem wpatrywać się w wejście magazynu.

- Karen, sprawdź mi czy ktoś jest w środku - mruknąłem, siadając przy krawędzi. - Przy okazji podaj mi ich dokładne lokalizacje.

- Nikogo tam nie ma - usłyszałem po chwili jej głos. - Jest kilka kamer skierowanych na wejście i na okna dachowe. Wcześniej ich nie było więc musieli je dodać po twoich ostatnich odwiedzinach.

Domyślałem się, że większość opuści teren, ale nie sadziłem, że wszyscy. Do tego wszystkiego doszły jeszcze kamery.

- Dasz radę je wyłączyć? - mruknąłem i rozejrzałem się, żeby sprawdzić czy aby na pewno nikogo tu nie ma.

- Właśnie się tym zajmuje - słyszałem jej głos od razu po wydanym rozkazie.

Zastanawia mnie najbardziej czemu kazali mi się tutaj zjawić, a później sami opuścili miejsce spotkania. Może mają w planach przybyć tutaj dopiero o umówionej godzinie. Czeka mnie dużo czekania, bo do spotkania zostały trzy godziny.

Peter:

Co porabiacie moi drodzy

Niewyuczony hacker:

Opracowuje nowy projekt

Pan Metalowa Ręka:

Jem chipsy

Niewyuczony hacker:

Na mojej kanapie??

Pan Metalowa Ręka:

Na kanapie Starka

Peter:

Czyli jedno i to samo

Niewyuczony hacker:

Nie wymyślaj już

To, że Stark kupił kanapę to wcale nie oznacza, że jest jego


Ciekawe ile on jeszcze będzie zaprzeczał, że wcale nie jest Starkiem? Przecież wiem kim on jest, a to tylko kwestia czasu aż ich o tym poinformuję.


Po kilku godzinach siedzenia na dachu w końcu nadeszła pora spotkania. Trochę zaczynałem obawiać się tego co tam zastane, bo to może być dosłownie wszystko. Wystrzeliłem pajęczynę z wyrzutni i już po chwili znajdowałem się na odpowiedni dachu. Nie musiałem martwić się kamerami, bo Karen zadbała o to, żeby były one wyłączone o godzinie spotkania.

Otworzyłem jedno z kilku okien i po ciuchu wszedłem do budynku. Przysiadłem w miejscu z którego ostatnio obserwowałem ciocie i powoli rozejrzałem się po pomieszczeniu.

- Karen, przeskanuj pomieszczenie i upewnij się czy na pewno nikogo tutaj nie ma - niby pilnowałem wejścia do budynku od kilku godzin, ale zawsze mogło mi coś umknąć.

Mój wzrok zatrzymał się na środku pomieszczenia, gdzie stał mały stół, a na nim średniej wielkości pudełko. Zmarszczyłem brwi, bo nie do końca rozumiałem dlaczego ktoś miałby mnie tutaj ściągać tylko dla jakiegoś pudełka. Chyba, że ktoś chciałby się mnie szybko pozbyć, a w środku znajdowała się bomba.

- Budynek jest pusty - usłyszałem głos Karen. - Nie wykryłam żadnego zagrożenia.

Skoro ona nie wykryła żadnego zagrożenia, ani mój pajęczy zmysł nie panikuje to może to oznaczać, że dzisiaj nie zginę.

Zeskoczyłam z belki pod sufitem i wylądowałem na ziemi. Przyszykowany do obrony podeszłem do stolika i spojrzałem się na czarne pudełko. Wypuściłem głośno powietrze i powoli podniosłem wieczko pudełka. W środku było pełno zdjęć. Moich zdjęć. W stroju Spider-mana, jak się w niego ubieram oraz moje zwykle zdjęcia na których byłem w szkole czy w pociągu.

Wiedzieli kim jestem. Nie byłem bezpieczny.

Domyślam się, że to wszystko ma związek z ciocia oraz z jej tajemniczą grupą przestępczą. Skoro to wszystko ze sobą się łączy to już nie byłem bezpieczny w swoim własnym pokoju. Oni chcą się mnie pozbyć. Inaczej by tego wszystkiego nie organizowali.

Wyciągnąłem wszystkie zdjęcia z pudełka i wrzuciłem go do plecaka. Nie chciałem brać całego pudełka, bo mogło mieć gdzieś ukryty nadajnik, a ja teraz nie miałem czasu, żeby zawracać sobie tym głowę. Już miałem wskoczyć na belkę, gdy nagle zauważyłem małą karteczkę która wcześniej przeoczyłem. Podniosłem ją powoli z dna pudełka i przeleciałem po niej wzrokiem.

"Zginiesz tak jak on."

Cholera jasna przecież ja nikogo nie zabiłem. Zgniotłem karteczkę i wcisnąłem ją do plecaka. Wskoczyłem na belkę i od razu wyszedłem z budynku. Pokręciłem lekko głową nie wiedząc co ze sobą zrobić i co zrobić, żeby przeżyć.

Musiałem iść do Starka. Nie obchodziło mnie teraz to, że pozna on moją tożsamość. Jedyne co było teraz najważniejsze to jego pomoc w zidentyfikowaniu tych osób. Wbiłem się w powietrze i ruszyłem w stronę wieży.

——
hejkaaaa

wiem ze za mną tesknilisxie

mam nadzieje ze ten super rozdział spelnia wasze oczekiwania a jak nie to już nie loj problem

papa widzowie widzimy się za kilka miesięcy

Zły numer dzieciakuWhere stories live. Discover now